Przez cień rozkoszny żywej zieloności,
Pierzchliwie biegnąc nielitosna światłość,
Tu mię dościgła aż z Trzeciego Nieba.
Z szronów już wtedy oczyściła wzgórza
Miłosnem tchnieniem Odnowienia pora,
Do życia budząc smugi łąk i gaje!
Widzianoż kiedy rozkoszniejsze gaje,
Lub wiatr czy wzruszał żywsze zieloności?
Nie wiem — lecz pomnę: gdy ta przyszła pora,
To w trwodze mając zbyt gorącą światłość,
Za nicbym nie był zbiegł w cieniste wzgórza —
Lecz pod wznioślejszy krzew, co sięga Nieba.
Tak jest — Laur strzegł mię od pocisków Nieba!
Ztąd nieraz próżno w głuche wkraczam gaje.
Lub kroki błędne zwracam w cień na wzgórza —
Nigdzie tak błogiej nie znam zieloności,
Jak ta uczczona przez najwyższą światłość,
Dla której zmienna nie istnieje pora.
Jednak, niekiedy, czując że jest pora,
Nasłuchiwałem głosów do mnie z Nieba.
I mając z sobą złagodzoną światłość,
Pobożniem tęschnił ujrzeć znów te gaje,
Bądź gdy z drzew uschłe lecą zieloności,
Bądź kiedy słońce w maj przystraja wzgórza.
Lasy, opoki, błonia, zdroje, wzgórza.
Wszystko w swej mocy zmienna trzyma pora —
Ztąd mi przebaczcie żywe zieloności!
Jeśli ze zmianą gwiazd nademną z nieba.
Mierzcliną mi w duszy liści waszych gaje —
Jak tylko błysła mi Przedwieczna Światłość!
Ta zrazu tak mię przeraziła Światłość,
Żem więc pośpiesznie strome przebył wzgórza.
By istność moją w lube schronić gaje —
Lecz gdy znam: jak jest krótką życia pora —
Inny przedemną dnieje szlak,— do Nieba,
W owoce zdobny, nie zaś w zieloności
Więc z zieloności owej, w inną światłość,
Szlakiem do Nieba, przez wyniosłe wzgórza,
Gdy na mnie pora, zdążam w Wieczne Gaje! —