Rusałki

 I tak się wlecze w samotnem jeziorze
 Wyklęte życie i dola wyklęta
 A wkoło śpiewnej topieli bezdroże,
 Pachnące rdesty nadbrzeżne i mięta
 Wietrzane szumy chodzące po borze,
 Rzesza widziadeł we mgły owinięta
 I wieczna klątwa, która nocną porą
 Tuli skrzydłami wyklęte jezioro.


Jest jedno ciche jezioro samotne
Pośród odludnej borowej polanki:
Opary nad niem włóczą się wilgotne,
Rosiste wonie płyną z macierzanki,
A w woniach łątki kołyszą się lotne,
Tworząc błękitne, latające wianki
Na płaskich liściach białych lilii wodnych,
Wiecznie śnieżystych, milczących i chłodnych.

W głębi jeziora jest państwo zaklęte,
Dziwne królestwo wodne, rusałczane,

Gdzie topielice kryją ciał ponętę
Za kryształowych swych pałaców ścianę,
Gdzie się porosty po skałach rozpięte
Stroją jak w srebro w błędnych wirów pianę;
I gdzie się palą w bajecznych komnatach
Upadłe gwiazdy w białych lilii kwiatach.

W onych jeziora krysztalnych przezroczach
Pod granitowych skał sklepieniem szarem
Mieszka jedyny władca na roztoczach,
Znudzony wiecznym fal żałosnym gwarem,
Który ma jeno chłód, a grozę w oczach,
Przed którym blednie rusałczany harem,
I drży pod władcy żelaznego nogą,
Jak rój niewolnic rozkochany trwogą...

W jeziorze pławią się gwiazdy promienne,
I toń modleniem harfianem wkrąg brzęczy,
A biały harem chyląc głowy senne
Pośród kaczeńców złotookich klęczy,
Aż kiedy zorze zabłysną jutrzenne
Niknie pod bramą opalowej tęczy,
I na łożnicach wśród barwnych snów wianka
Czeka naprożno pana i kochanka...

Leżą tak senną rzeszą i bezwładną
Onych rusałek ciała roztęczone:

Czasem im blaski na włosy upadną,
Strojąc je w dziwnej światłości koronę,
Czasem libela błędna zleci na dno:
Lub jakie ptaszę polotem zmęczone
Na złote włosy, lub na piersi białe
Padnie i ciche leży i zmartwiałe...

Śnią się rusałkom jakieś białe chaty,
Pszczoły gwarliwie brzęczące na lipie,
Na strzesze wianek jaskółek skrzydlaty,
Konie przy studni żórawianym skrzypie, —
A do ich łożnic przez trzciny i kwiaty
Żalu się skręty czołgają polipie,
Co oplatają w swe ślizgie spowicia
I każą tęsknić do dawnego życia...

Więc do tej ziemi tęsknią z wodnej toni
Kędy im słońce świeciło przed laty:
Gdzie pieśń skowrończa o poranku dzwoni
A rosa perli zasłuchane kwiaty;
Gdzie wiosną w sadach kwietna trześń się kłoni,
Gałąź czeremchy puka w okno chaty
I dziewki kwitną, by róże majowe,
Krwią rozigraną wonne i różowe.

Władca zaś w chłodnym jeziornym błękicie
Na skalnem łożu wypręża ramiona:

Jak orzeł, wichrem pijany o świcie,
Na słońce rwie mu się dusza stęskniona,
Za świat, na górne i słoneczne życie,
Tam, gdzie tęsknica na bezkresach kona,
Gdzie buja orłów wichrowa gromada,
I gdzie na gwiazdach wielka duma siada!

Lecz sny wsiąkają w jeziorne topiele,
A nad głębiami przewiewa dech grozy:
Dreszcz się po wrzosach, po dziewannach ściele,
I lilijowe kołysze skabiozy,
Że mrą w powietrzu błękitne libele,
Że trwoga trzęsie osiki i brzozy,
Że się pokotem gną nadbrzeżne rdesty,
I fal w sitowiu konają szelesty...

Aż znów zbudzone miesięczną pozłotą
Wstają rusałki beznadziejną rzeszą,
I jeszcze ze snu owiane tęsknotą
W miesiącu włosy rozpętane czeszą:
W błyskawicowe warkocze je plotą,
Złociste iskry na głębinach krzeszą,
I na nadwodne wbiegają porosty
Przez blasków mlecznych księżycowe mosty.

To znów mdlejące padają pokotem
Przed granitowych skał tronową niszą

Wabnemi ciały błyskają przelotem
Jak białe kwiaty na wodnych mchach wiszą,
Lecz pan ich oczy zatopił w dnie złotem,
Choć mu rusałki u nóg się kołyszą
I pragną drżące na każde wezwanie
Swojemu władcy dać szał i kochanie.

Do innej, innej, widzianej w snach pani
Śle dziewosłęby wieczystej tęsknoty
Ten, co jak pyszni duchowie wygnani
Wiecznie na słońce wznosi błędne loty. —
On gwiazdę ściągnąć by chciał do otchłani
By w pocałunkach blask wypijać złoty
I mieć kochankę ogromnie świetlaną
Całą z promieni i ognia utkaną.

A tej nie znalazł w swych niewolnic tłumie
I w państw podwodnych zwierciadlanej fali,
Tej, która chodzi w tęsknocie a w dumie,
Jak złota gwiazda po niebie z opali,
A przecie gorzeć i miłować umie,
Jako orlica, co w słońcu się pali,
A tej nie znalazł w głębi jezior szklanej,
Tej wymarzonej i tej ukochanej.

Nieraz w odbiciach topielnych przezroczy
Obraz jej mary spostrzega nad wodą,

Więc w dal wytęża roztęsknione oczy,
Ale rusałki przed tron jego wiodą
Drżącą pod płaszczem rozwianych warkoczy,
Olśnioną ciała własnego urodą,
Siostrzycę swoją wabną, śnieżnołoną. —
A nie tę inną i nie tę wyśnioną.

I znów w obłędnej topieli przepychu
Stoi przed panem nowa topielica:
Na wodnej lilii oparta kielichu,
Oblana zimną jasnością księżyca,
Patrzy przelękła i płacze po cichu,
Kryjąc włosami blednące swe lica,
I szepcząc trwożnie, że ona niewinna,
Że tam nad falą żyjąc, była inna.

Dziś pogrążona w topielną martwotę,
Jak kwiat ma wonne i śnieżyste ciało,
Błękitne oczy i warkocze złote,
Głos słowikowy i cudną pierś białą;
Lecz powab jeno w oczach, a pustotę,
Bo serce w piersi jej chłodnej zmartwiało
Zmartwiała dusza górna i słoneczna,
stoi nad nią ona klątwa wieczna.

Fala się garnie w nadbrzeżne kaczeńce
I skry gwiaździste na głębi roztrąca,

A wkrąg rusałki splątane we wieńce,
Jak nenufary w poświacie miesiąca,
Albo łabędzie nad morzem, straceńce,
Kiedy je gwiazda przerazi lecąca, —
Tulą się trwożnie i patrzą z oddali,
Jak pan ich szałem miłosnym się pali.

A on olbrzymi powstaje na tronie
I pręży ręce na głębię spienioną;
Zda się w dwa skrzydła urosły mu dłonie,
I dwa pioruny w źrenicach mu płoną.
Ptakiem do lotu się zrywa przez tonie,
Ptakiem chce lecieć za marą straconą,
Lecz zwolna ściemnia się w sobie i mroczy,
Jak ten, co śmierci zapatrzył się w oczy.

A w górze topiel zawodzi i jęczy.
I tak kołysze wzburzony nurt siny,
Aż się wskroś cała jak harfa rozbrzęczy
Na chwiejnych strunach sitowia i trzciny...
Wtedy na pieśni, jak upiór na tęczy,
Zmora tęsknica powstaje z głębiny,
I w ciemne skrzydła szeroko rozpięte
Ogarnia całe jezioro wyklęte.

Czytaj dalej: Gwiazdka - Bronisława Ostrowska