Pamięci Stanisława Brzozowskiego.
— I była mała polana wśród gór,
gdzie rosły dziwne kwiaty z blasków tkane:
wybłyskiwały nakształt błędnych ogników,
co nocami latają przez ciemnie,
i tłumiły, i gasiły się wzajemnie,
wyiskrzone, jak oczy zapaśników
w walce na śmierć i życie.
Były tam chore kwiaty cieplarniane,
jak żyrandole w balowych salach płonące,
i takie jak błyskawice
nawalnych chmur,
i takie jak gwiazdy spadające,
i takie jak łuna na pogodnym błękicie,
i takie jak gromnice
zapalone w zaduszny dzień na cmentarzu,
i takie jak warkocze, złowróżbnej komety,
takie jak źrenice namiętnej kobiety,
takie jak lampka na ołtarzu.
Były tam tęczowe tulipany,
i rezedy zielonej poświaty miesiąca,
i płomieniste ljany
bez końca,
by jakiś polip krwawy
wysysający blaski z kwiatowych kielichów:
i białe lilie mistyczne,
i palmy
wybujałe wysoko, ascetyczne,
niby klasztorne rozełkane psalmy
wybladłych mnichów.
Były tam jakieś pozłociste kłosy,
i trawy
pełzające jak żywe rude włosy...
a nad tem wszystkiem wisiały mgły
niby potworne wieko wszechmogiły
duszące mgły...
rozwłoczyły się po całej polanie,
i zwolna, nieubłaganie
ćmiły kwiatowe blaski, ćmiły, ćmiły...
i chociaż kwiaty miały światła łagodne jak łzy,
i płomieniste jak szały, —
żaden nie zdołał przebić mgły, co martwo cicha
a jak upiory złych nocy dusząca
zawisła nad polaną od skały do skały:
bo oto pośród kwiatów zabrakło kielicha
utkanego z promieni słońca.