Jak to trudno się zakochać!

Autor:

Aż mi z żalu łzy się kręcą,
Aż ze złości chce się szlochać,
Gdy pomyślę, jak to trudno...
Jak to trudno się... zakochać.

Takbym chciała zbudzić w sercu
Złotolistne uczuć kwiecie,
A i pora już po temu,
Bo szesnaście lat mam przecie.

Do miłości pełna jestem
I ochoty i zapału,
Lecz cóż z tego, proszę państwa,
Kiedy nie mam ideału.

Nie, niedobrze się wyrażam,
Zawsze głupstwo jakieś strzelę!
Bo właściwie... to ja... to ja...
Ideałów mam... za wiele.

W tem przyczyna mojej troski,
W tem tkwi właśnie bieda cała.
Przez pół roku... przez pół roku
Cztery razym się kochała.

Cztery razy? co ja mówię!
Zaraz, jeden... drugi... trzeci...
Czwarty... piąty... szósty, siódmy!!!
A ten kuzyn cioci Teci?

Tak! Jak mamę kocham! Dziewięć!
Rozpacz chwyta mnie prawdziwa!
No, widzicie, moi państwo,
Jaka jestem nieszczęśliwa!

Ledwo w jednym się zakocham,
Już mi zaraz inny w głowie —
Ten ma oczy takie śliczne,
Dziwną słodycz ów ma w mowie.

— «Całe życie!» — szepce sobie.
— «Całe życie!» — serce wtórzy.
Oho! Gdzie tam! Tydzień! Tydzień!
Ani jednym dzionkiem dłużej!
(płacze)

Ach! Mój Boże! Ach, mój Boże!
Z każdym, z każdym mam to samo!
Ja się państwu wyspowiadam,
Jakby przed rodzoną mamą.

Tedy, najprzód nasz profesor
(To na pensyi jeszcze było),
Staruszeczek taki siwy,
Z taką twarzą dobrą, miłą!

Ach! kochałam go szalenie,
Mam do niego listów pakę,
Potem już nie. Dał mi dwójkę!
I... zażywał wciąż tabakę!

Po tym starym tabaczarzu,
Były nawet ambarasy,
Zakochałam się okrutnie
W mym kuzynku z szóstej klasy.

Krótko trwała owa miłość,
Zgasła w samem wnet zaraniu,
Bo powiedzieć, taki smarkacz!
I ja... panna na wydaniu.

Po kuzynku był poeta,
Ach, lubiłam go ogromnie!
Jak on oczy wznosił w górę!
Jakie wiersze pisał do mnie!

Jeśli chcecie to się wezmę
Do poezyi tych czytania, —
Ten poeta był studentem,
Miał medyczne porównania:

«Ukochana panno Marjo!
Łatwiej z febrą lub malarją,
Łatwiej z dżumą iść w zawody,
Niż z miłością w piersi młodej!

«Twoich cudnych oczu dwoje
Tak ćwiartuje serce moje,
Tak mnie moc ich rwie zaklęta.
Jak Kosiński tnie pacjenta.

«Użycz luba swej protekcyi
Nie rób na mnie wiwisekcyi,
Bo mnie czeka dola taka,
Jakbym phtysis miał lub raka!”

Wiersze ładne, ani słowa!
Lecz zerwałam (będąc szczera),
Bo poezyi jego żadnej
Wziąść nie chcieli do Kurjera!

I tak było z dziewięcioma!
Jakże teraz mam nie szlochać!
Co tu robić?... Co tu robić,
By na prawdę się zakochać.

Tak zakochać, by żyć wiecznie
Pod miłości jasnej władzą...
Ja już nie wiem, nie wiem! nie wiem!...
Może państwo mi poradzą.

Czytaj dalej: Orlątko - Artur Oppman