(Oto legenda z ksiąg Mahabharaty.
O rannej dobie księżniczka Nepalu
Opuszcza swoje złocone komnaty
Jedwabne łoże — i mury z opalu;
W głęboką puszczę uchodzi i znika
I szuka świętej groty pustelnika
I tak mówi do siebie:)
Dziwne nas trapią nieraz mary senne!
Widziałam we śnie, jak na jasnem niebie
Świeciło słońce tak rozradowane,
Jak gdyby nadejść miała ta godzina,
Kiedy się rodzi Budda. Po ogrodzie,
Gdzie ptaki rajskie pośród drzew szczebioczą,
Chodziłam, pełna przeczuć i tęsknoty.
I oto stanął przede mną młodzieniec
Tak bardzo piękny — i tak dziwnie miły,
Że w jednej chwili serce me spłonęło
I usta nasze w ogniach się złączyły.
A wówczas dziwne usłyszałam słowa,
Jak gdyby z samych niebios spływające:
Błogosławionaś ty, błogosławiona,
Bo z twego łona wyjdzie na tę ziemię
Nieznany prorok, co ogłosi ludom
Wielką naukę prawdy i miłości!
Spojrzałam wówczas na mego kochanka
I pytam: Ktoś ty, nieznany młodzieńcze?
A on mi na to: O, księżniczko cudna,
Apsaro biała, wybacz, żem ja dotknął
Warg twoich wonnych, bo jam jest zdeptany,
Bo jam jest parias — wygnaniec przeklęty!
Tak się zakończył sen. O, ja nieszczęsna,
Ja pohańbiona księżniczka, co we śnie
Takie straszliwe dostrzegam widziadła!
I coraz głębiej idzie w bór dziewica.
A oto młodzian stoi w leśnym cieniu:
Szaty pariasa ma, posępne lica
I na królewnę spogląda w olśnieniu.
Oko mu płonie w miłości zapale,
Ale dziewica nie widzi go wcale
I spieszy w leśne pustelnicze dale.
A młodzian mówi do siebie tak:
To ona — ona, którą ja widziałem
Po tylokrotnie w tem i tamtem życiu.
Dawno już temu — dwa tysiące temu
Lat — jam był orłem, a ona orlicą
I między nami była miłość wielka.
Tysiąc lat temu jam był lwem z pustyni,
A ona lwicą o gorącem łonie:
Pamiętam jeszcze nasze zaślubiny
I te potężne ryki, wstrząsające
Naturą całą śród uścisków naszych.
Bo tak prowadzą zawsze los bogowie,
Że owe dusze, które się kochały,
Pod jakimkolwiek zjawią się wcieleniem
Znowu powinny spotkać się na ziemi
I dalej ciągnąć wieczną pieśń miłości.
A biada — biada tym, którzy nie spełnią
Nieprzełamanej woli świętych bogów!
Jeżeli dusze nasze się kochały,
Kiedyśmy byli w postaci zwierzęcej,
Czyż się odepchną dziś — w kształcie człowieczym?
Biada, gdy woli bogów kto nie spełni.
W końcu królewna po długiem błądzeniu
Staje przed grotą świętego bramina.
Serce jej bije — cała twarz w płomieniu —
Drży zapłakana — i grzechy wspomina
I mówi (ciągle do siebie):
Od niańki swojej słyszałam za młodu —
Że tu — w tym gaju — mieszka wielki mędrzec,
Siwy pustelnik — święty Visvamitra,
Co sny i wszystkie widziadła tłumaczy.
Wnet Visvamitra, w aureoli złotej,
Wychodzi do niej z pustelniczej groty,
A ona (pełna strachu):
Czy to on? Starzec wiekiem osiwiały
I nieruchomo od stu lat siedzący...
Włos mu na ziemię spływa niestrzyżony,
A biała broda po kolana spada.
Witaj mi, starcze, witaj bogom równy,
Po trzykroć witaj, święty Visvamitro!
Pustelnik. Co za istota w postaci człowieczej,
Przemawia do mnie z ziemskich nizin kału?
Dziewica. To ja, o święty, mądry pustelniku,
Ja nieszczęśliwa księżniczka Nepalu.
W po stokroć święte imię Bhagavata,
Modlitwy pełna upadam przed tobą
I błagam ciebie o wytłumaczenie
Snów niespokojnych, co mą duszę trapią.
Pustelnik. W po stokroć święte imię Bhagavata,
Bądź pozdrowiona księżniczko Nepalu!
Dawno już, dawno czekam twego przyjścia
I znam sny twoje — i znam twoje losy.
Słuchaj, dziewico, oto jest Wyrocznia,
Którą usłyszeć masz z rozkazu bogów.
Dziewica. Biada mi! Cała drżę od przerażenia.
Pustelnik. Błogosławionaś ty, błogosławiona,
Bo z twego łona wyjdzie na tę ziemię
Nieznany prorok, co ogłosi ludom
Wielką naukę prawdy i miłości.
Dziewica. O, jak mi straszno, święty pustelniku!
Powiedz mi, kto ma być moim małżonkiem?
Pustelnik. Małżonkiem twoim będzie człowiek nędzny,
Wyklęty parias, którego pokochasz!
I gdy twój rozum będzie sercu równy,
I kiedy z dumnej księżniczki Nepalu,
Staniesz się żoną czandali pokorną,
Tedy ci mówię, żeś błogosławiona!
Lecz, jeśli woli bogów nie wypełnisz,
Jeśli cię pycha zatrzyma na tronie;
Jeśli podepczesz miłość narzeczoną,
Tedy ci mówię, że jesteś — przeklęta!
Pamiętaj, Rama czandali był wnukiem,
Więc jeśli nie chcesz być pramatką Ramy,
Tedy ci mówię, że jesteś przeklęta!
Boś popełniła zabójstwo najwyższe,
Zabójstwo straszne, choć niepopełnione,
Bowiem zabiłaś wielkiego proroka,
Co z twego łona zstąpić miał na ziemię
I głosić ludom naukę zbawienia!
Taką jest twoja wyrocznia, dziewico!
A teraz odejdź, bo mi czas umierać.
Wrócił pustelnik do swojej ciemnicy.
Dziewica błądzi i wzdycha boleśnie.
Biada mi, biada! Księżniczka Nepalu
Ma być nędznego pariasa małżonką.
Aż oto stanął przed nią krasnolicy
Młodzian — królewnie narzeczony we śnie.
Mrok juz zapadał śród puszczy głębokiej,
Gdzie kwitły palmy w daktyle obfite,
Jujuby zgięte, banany, asoki,
A w trawie żmije spały jadowite.
I oto młodzian kląkł u stóp dziewczyny
I mówił do niej śród ciemnej gęstwiny:
Witaj mi, piękna dziewico! Królewno,
Ty wiesz, kto jestem, boś mnie w snach widziała,
Bo jam cię kochał już przed lat tysiącem!
Tyś mnie kochała, lwico i orlico,
Królewno moja, pani mego ducha!
Oto znów jestem w postaci człowieczej,
Na globie ziemskim znów się pojawiłem:
Znów ciebie kocham, pragnę twej miłości!
Kochaj mię pani, a miłością naszą
Rozpromienimy cały świat słoneczny,
Rozanielimy wszystkie ludzkie dusze
I ziemia będzie jako raj nieznany;
Bo raj na ziemi tworzą ci, co wolę
Bogów spełniają. A ty mi od dawna
Od samych bogów jesteś narzeczona.
ale ona do niego:
Idź precz, zuchwały Sudro! Precz ode mnie,
Rąk mi nie kalaj, ni nóg całowaniem!
Bo jam jest wielka Nepalu królewna,
A tyś jest parias nędzny i wyklęty!
O, nie mów do mnie miodowymi usty,
O, nie mów do mnie zdradzieckimi słowy,
O, nie wspominaj dalekich rozkoszy,
Co od tysiąca lat już przeminęły,
O, nie wspominaj bogów ani orłów,
Bo mi to sprawia ból — a!... Idź ode mnie!
Boby mię matka przeklęła, bo siostry
Z mego szaleństwa śmiałyby się, gdybym
Małżonkiem swoim przyznała pariasa.
Idź — idź!
Młodzieniec w zgrozie słucha tych wyroków
I jeszcze błaga — i jeszcze zaklina.
Ale na próżno: nieprzejrzanych mroków
Ducha dziewicy nadeszła godzina.
Wonczas pustelnik, który widział wszystko,
Opuszcza swoje zacisze samotne —
I trzykroć Brahmy wymówił nazwisko,
I trzykroć rzecze słowo bezpowrotne:
Przeklęta, przeklęta, przeklęta!
O, gdybyś cofnął słowa swe, brahminie!
Bo oto pełźnie jadowita żmija:
Z zielonej trawy do królewny płynie,
Zatrutym zębem w jej ciało się wpija.
Pada dziewica — półmartwa, półżywa
I tak w godzinę śmierci się odzywa:
Biada mi! Śmierć mię porywa w objęcia,
Ukryta w zębie jadowitej żmii.
Umieram. Ratuj, ratuj mię, czandalo!
O, jaka straszna klątwa pustelnika.
Ratuj, czandalo! Ratuj mię, kochanku,
Bom ja kochała cię, Sudro wyklęty.
Kochałam ciebie, i dziś i w przeszłości,
Kochałam ciebie na jawie i we śnie.
Lecz żal mi było królewskiej korony,
A przeto ginę za najwyższą zbrodnię.
Umieram — przebacz!
Ginie dziewica od bogów wyklęta.
Młodzian, porwany rozpaczliwym szałem,
Naraz — cielesne chce rozerwać pęta
I piersi krwawym przebija kindżałem. —
Tak słońce wieków ominęło światy.
Oto legenda z ksiąg Mahabharaty.