Pogrobowcom

Autor:

Wiersz, ofiarowany Pogrobowcom, ukazał się w druku — przed dwunastu laty (1889 r.) — w paryzkiem czasopiśmie „Pobudce“. Popularność tej pracy, przy braku edycji książkowej, domagała się nowego jej wydania.
 Dwanaście lat — zdawałoby się tak niedawno, a jednak wiele zmian od tego czasu zaszło. Przede wszystkim poeci byli wówczas jako „rari nantes in gurgite vasto“, a dzisiaj imię ich legion. Po wtóre z wielu tonów, jakie w poemaciku tym poruszono, poezja dzisiejsza niektóre zarzuciła i raczej tymi poszła drogami, które wyrażają brak woli, brak mocy i brak hasła, niżeli tymi, w których jest twierdzenie. Autor sam może by dziś nie jedną rzecz tu zmienił, ale ci, którzy znają ten wiersz, lubią go tak właśnie, jak on jest. Wyraz to natchnień i wierzeń młodzieńczych, które nie zamarły bynajmniej śród nowych pokoleń i które wyrażają pewne ich tęsknoty i dążenia. Dlatego zachowuję go w całości, w formie pierwotnej, jako dokument czasu i generacji. Chociaż pewne tony tego dokumentu w poezji dzisiejszej umilkły, to jednak jest niewątpliwem, że one muszą zabrzmieć na nowo. Zdaje mi się, że całą wartość poemaciku stanowi właśnie połączenie cierpień jednostkowych i ogólnych; struna psychiczna i struna społeczna — dzwonią tu społem — w nierozłącznej harmonii. W generacji późniejszej, której ducha wyrażają dzisiejsi młodzi poeci, struny te się rozeszły — i odzywają się, jakby dwa głosy odrębne. Nowsi poeci raczej w siebie się zapatrzyli — i z własnej jaźni stworzyli oś główną swych natchnień. Nie można lekceważyć tej wewnętrznej pracy duchów, ale jednostronność zawsze jest szkodliwą.

I.
Myśmy przybyli na świat w straszliwe godziny,
Gdy ciężarne kobiety — w zmiennych walk kolei —
Drżały pod wirem uczuć trwogi i nadziei
I w naszą krew wlewały boleść krwi matczynej.

Więc w macierzyńskich łonach, niezrodzeni jeszcze,
Myśmy znali żyjących buntownicze drżenia:
Gniew i rozpacz i zemsty straszliwe pragnienia
I miłość, i okrutne nienawiści dreszcze —

I żałobny dzwon klęski i rozczarowania,
Które wlało nam w żyły jadowite czerwie
I niemoc zaszczepiło w schorowanym nerwie
I nie dało nam ciszy, co serca ochrania.


II.
Myśmy rajów nie śnili,
Myśmy wiosny nie znali;
My w kołysce już byli,
Jako starcy zgrzybiali.

My w żywota jutrzence
Mieli czoła zmarszczone;
My w dziecinnej sukience
Mieli serca zmrożone.

Jakiś wicher zimowy
Nasze czucia oziębił
I uśnieżył nam głowy
I przesytem nas zgnębił.

Żaden sen nie kołysał
Naszych dusz młodocianych;
Robak zwątpień wysysał
Krew lic naszych rumianych.

Obojętnem my okiem
Spoglądali na życie:
Cóż nas olśni urokiem
W naszym głodnym przesycie?


III.
My bez ojców zostali sieroty,
Bo ojcowie nasi jak wygnańce,
Bo ojcowie nasi jak heloty
Na sybirskie lodowate krańce
Lub w dalekie zachodnie narody,
Szli z ojczystej wyrwani zagrody.

Więc despota chciał swymi kańczugi
W nas zagasić myśli ich pochodnie
I wychować z nas swe wierne sługi,
By mu naszej niepamięci zbrodnie
Były szańcem... Tylko pieśń matczyna
Nas uczyła, czym grozi gadzina.

Więc my sami poszli w świat szeroki,
I błąkali się długo śród cienia,
Aż nadeszły fałszywe proroki
I wołały nam: „Dość! Precz marzenia!
Dość! Precz buntów szalone porywy,
Precz bezsilnej dumy krzyk nieżywy!“

„O wolności niechaj roją ptaki,
Nam niewola będzie czyśćcem grzechów:
My skazani, by żyć jak robaki
Bez promieni i świeżych oddechów.
Po co próżne walki Machabejów?
Bądźmy zgodni z koniecznością dziejów.“

„My kochamy ojczyznę — wołali —
Ale strach nam czerwonych krwotoków:
Dziś minęli rycerze ze stali,
Dziś marzeniem nie sięgać obłoków!
Świat zdobędziemt nie pychą wojenną,
Ale pracą mrówczą a codzienną!“

A tu inni nadchodzą i prawią:
„Nie, nam nie strach bojowej krwawicy
Lecz tę Polskę papuzią i pawią —
Niewolnicy dumnej niewolnicy —
Rzućmy w otchłań majaczeń wygasłą...
Precz z ojczyzną — oto nasze hasło!

Precz z ojczyzną!... Ludzkości katusze
Stoją wyżej... Pod nasze sztandary
Pójdźcie wszyscy, wy, proletariusze,
Zwalczać pany, bogacze i cary!
Precz z ojczyzną!... Chcemy walki takiej,
Co ogarnie całej ziemi szlaki!“

Więc chcieliśmy jak zimne gadziny
Nosić wroga plwociny na twarzy,
Albo sami jak wyrodne syny
W piersi matki sztylet rzucić wraży —
I przez bytu własnego zaparcie
Unicestwić na dziejowej warcie!


IV.
W błędnego koła rzuceni sprężyny,
W własnego serca wsłuchani rozdźwięki,
Czyli to rojąc płazów trud maleńki,
Czy mgliste boje wszechludów krainy;

Na żadne powstać nieudolni czyny
Czuliśmy słabość ramienia i ręki —
I duch nasz stał się na niewolę miękki
I giął się w wichrze jak nadwodne trzciny.

Lecz krwi upustu trzeba młodym żyłom,
I gdy nam ruszyć nie dano berdyszem,
Ażeby od nas powstał w dziejach wyłom —

To my pragnieniem niezdrowem zadyszem,
I, przesyceni zapomnień haszyszem,
Ku beznadziei podążymy mogiłom...


V.
I była pierś nasza tak pusta,
A krew tak kipiała pożarem,
Pragnieniem tak wyschły nam usta,
Że jednym zapomnień nektarem,
Co życia boleści rozproszy,
Nam kielich się zdawał i harem —
I szliśmy utonąć w rozkoszy,
Wołając jak ludy, co giną:
Rozkoszy! rozkoszy! rozkoszy!
Niech żyją igrzyska i wino!
Rozkoszy! rozkoszy! rozkoszy!
Ucałuj, uściśnij dziewczyno!
Chcesz groszy, dziewczyno, masz groszy!
Niech chwile upojeń nam płyną
W pucharach i pieszczot rozkoszy!
Ucałuj dziewczyno-gadzino!

Poznaliśmy kielichów jad
I kłamny blask niewieścich lic —
I każdy hymn i każdy kwiat
Był nam odarty z wdzięku szat
Na dnie rozkoszy było — Nic!

Rozczarowanie bezowocne
Jest przebudzeniem snów rozkoszy —
I byt się bardziej zda macoszy
I mroki nocne bardziej nocne!
Niech spłynie na nas noc tak czarna,
Tak bezgraniczna, tak cmentarna,
Że żaden blask dalekiej zorzy
Na mgnienie nam nie błyśnie w oku,
Na mgnienie złudą nie zatrwoży!
I w nieruchomym, wiecznym mroku
Niechaj naszego treść jestestwa
Utonie — próżna słońc widoku...
Nicestwa! nicestwa! nicestwa!

Bo czym jest ziemia? To mordownia,
Gdzie jednem prawem — moc łupiestwa,
Gdzie włada topór, knut i głownia!
Nicestwa! nicestwa! nicestwa!

I czym jest życie? To męczarnia —
Szaleństwem — boże śnić królestwa,
Bo celem życia jest trupiarnia:
Nicestwa! nicestwa! nicestwa!


VI.
O, gdyby się wykąpać w jakich fal kryształach,
Coby nas oczyściły, jak stygijskie wody!
Gdyby znaleść do nieba prowadzące wschody,
Coby w duszach nam młodość zbudziły i ciałach!

O, gdyby odrodzonym w nowych słońc zapałach
Wstrząsnąć groźną prawicą, niby tytan młody —
I, ogniem roztopiwszy własnych duchów lody,
Iść rozkochanym w życia wielkich ideałach!

O, gdyby tak do życia zbudzonym na nowo
Odczuć sercem, na jakiej stanął dziejów osi
Geniusz wieku — i jakie ludom prawdy głosi!

O, gdyby znaleść jedno, jedno wielkie Słowo,
Co w naszych serc rozdźwięki żywy ład pownosi,
I pierś natchnie nam wolą, jako miecz stalową!


VII.
Ach, Słowa trzeba nam, co w jeden wcieli dźwięk,
Miłości naszej hymn, żałoby naszej kiry,
Modlitwy naszej łzy, rozpaczy naszej jęk,
I piersi naszej gniew, i pragnień naszych wiry!

Ach, hasła trzeba nam, co w jeden zleje prąd
Rozpierzchłych naszych sił nieskrysztalone fale —
I pchnie na gładką toń, na cichy wniesie ląd
Bezsterną ducha łódź, co mknie w burzliwe dale!

Ach, hasła trzeba nam, co w jeden zwiąże ruch
Słabości naszych srom, i naszych krzywd pogardę —
I głody naszych ciał i głody naszych dusz,
I kajdan naszych szczęk — przeogni w miecze twarde!

Ach, hasła trzeba nam, co w jeden zwiąże ruch
Budzących się na czyn, niesfornych sił porywy —
I upotężni myśl — i uolbrzymi duch —
I mieczem skrzepi dłoń, a czoła — lwimi grzywy!

Jakkolwiek zbudzi nas ten życia nowy dreszcz:
Czy z jednych zabrzmi ust, czy z piersi miliona —
Czy je objawi nam natchniony jeden wieszcz,
Czy ludu tłumna czerń swych sił uświadomiona,
Potężna niby lew i niby wieszcz natchniona —
Niech zabrzmi hasło to, niech wzburzy nasze łona,
Niech zabrzmi niby grom, co budzi z snu plemiona!


VIII.
(Słychać z oddala gromkie, zmieszane echo pieśni, jakoby
z milionowych ust wychodzącej).
Hej, czy śpisz, szara Wisło, mazowiecka rzeko,
Że nie czujesz, jak krwawo twoje fale cieką?!
Hej, Niemnie, stary Niemnie, czy twój brzeg zielony
Zapomniał już o ślubie Litwy i Korony?!
Hej, czy woda śpi w Dnieprze, bat’ku atamanie,
Czy posnęli mołojcy, jak sęp na kurhanie?
Hej, zahuczą, zaszumią, jak wiosenne gaje,
Nurty Wisły i Dniepru i Niemna dunaje.
Hej, jak wody na wiosnę, pęknie sen ich niemy,
Bo jeszcze nie zginęła, póki my żyjemy!
Hej, tam w karczmie za stołem przy dzbanie Jan stary
Prawi, jak przyjdą czasy, kiedy znikną cary,

A niewola z niedolą padną po kolei:
Hej, Bartoszu, Bartoszu! nie trać-że nadziei!
Był ci szewcem Kiliński, a zbudził Warszawę
I wyprawił Moskalom weselisko krwawe...
A panowie w stolicy palili cygara,
Gdy armaty pod Stoczkiem zdobywała wiara.
Hej, weźmy ostre kosy, ostre kosy nasze,
Starczy ci ich na krótkie moskiewskie pałasze!
Hej, dość już, dość już panów! Dość nam już kańczuga,
Pójdziemy walczyć rękami czarnymi od pługa.
Hej, naprzód! dość krwi naszej wylewały katy,
Jutro my będziemy sądzić w straszny dzień zapłaty...
My nie znamy, Bartoszu, wiedeńskich traktatów,
Ale wieszać umiemy katów i magnatów...
Naprzód, a gdy wybije godzina powstania,
My piekielną muzykę wezwiemy do grania
I wstaniem jak upiorów straszliwych gromada,
I pójdziemy, a gdzie stąpimy — tam wrogom zagłada!
I pójdziemy zrozpaczeni, przez krew i płomienie
Jako ci, którym zgasły nadziei promienie...

My złamani od głodu, niewoli i znoju,
My skrawieni od nędzy! Do boju, do boju!
Powstańmy więc! Nasz sztandar płynie ponad trony —
A od krwi spracowanej jest jak krew czerwony!


IX.
I na krwią przesiąkłej roli,
Strasznej — niby łez dolina,
W kirze nędzy i niewoli
Trójrozdarta, trójjedyna —
Oto z grobu wyszła żywa
Nasza matka boleściwa!

Wyszła blada niewolnica
Na skrwawione spojrzy sioła —
Wyszła z grobu męczennica
Słuchać, czemu syn ją woła:
Czy na sejmie jaka zwada,
Czy na kresach jaka zdrada?

Czy niewierny bisurmanin
Jej dziewice w jasyr bierze?
Czyli chłop nie złożył danin,
A tu muszą iść rycerze

Na Krzyżaki czy Tatary,
Na obronę świętej wiary?

Na skrwawione spojrzy sioła,
Lecz nie widzi tam szlachcica:
Ale straszne jakieś czoła,
Ale groźne jakieś lica.
Nie Tatara, nie Krzyżaka,
Ale Gontę — Żeleźniaka.

W mgły się rozwiał tłum rycerski,
Znikły szlachty mężne duchy...
Hej, kto idzie, kto?! Napierski!
Kto?! wzburzona ciżba Muchy!
Kto?! gromada pogan krwawa —
Zbuntowany lud Masława!

Kto? Głowacki a Kiliński
Przy Masławie i przy Musze!
Jakiś hufiec barbarzyński —
Nie żupany — nie kontusze
Lecz łachmanów dzika groza:
Mater, mater dolorosa!

Niezliczony tłum wieśniaczy,
Głodny, ciemny, nagi, bosy,
Syn sieroctwa i rozpaczy,
W ostre, krzywe zbrojny kosy
Szedł jak burza niecierpliwa —
Matko, matko boleściwa!

O, bolesna matko nasza,
Czemu blada twarz ci zbladła,
Czy cię tłuszcza ta przestrasza?
Czy poznajesz te widziadła?
To są, matko, twoje winy,
To są, matko, twoje syny!

Nie te syny twe wybrane
Strojne w pasy i w kontusze,
W stal pancerną zakuwane,
W hełmach zdobnych w pióropusze,
Ze skrzydłami srebrzystymi
I z mieczami stalowymi —

Nie te syny twe szlachetne
Królom równe karmazyny,
Którym wszystkie barwy świetne,
Wszystkie wieńce i wawrzyny,
Którym pierś oddałaś całą,
Całą krew i całe ciało!

To nie ci, co na szkarłatnych
Noszą tarczach złote herby:
Nie, to idą ognisk chatnych
Pozbawione twe pasierby,
Z krwawionymi pracą dłońmi,
Z oblanymi potem skrońmi!

Niewolnicze chłopskie plemię,
Tłuszcza ludzi a nie ludzi,
W których ludzka dusza drzemie,
Długo drzemie aż się zbudzi —
Aż się zbudzi bolejąca
Cierpieniami lat tysiąca!

Oto drgnął w niej duch człowieka,
Oto, matko bolejąca,
Chce miłości twojej mleka
I idei twojej słońca —
I swej matki głośno wzywa,
Smutku pełna i straszliwa...

„Matko, woła, matko nasza,
Oto wstali my, a krwawi
Jak ten pot, co skroń nam zrasza
Krzywdą więzów i bezprawi,
I przez krwawych toń potoków
Idziem zrywać hańbę oków!“

„Może w walce tej zdeptani
Znów się zbudzimy jako jeńcy,
Znów powrócimy do otchłani,
Aby z niej już nie wstać więcej...
Ale siew nasz nie zaginie
W innej zbudzi się godzinie!“

„My zerwali swe kagańce,
Bo nam serca huczą gniewem,
Że szlachetne twe wybrańce
Swych pijanych szałów śpiewem,
I niewoli naszej grzechem
W trumnę pchają cię z pośpiechem!“

„Biada! pieśni ich godowe
Matko, grób ci kopią wczesny —
I w te dni twe pogrobowe
Tylko nasz ten siew bolesny,
Straszny siew samokrwawienia —
Ziarnem będzie ci zbawienia!“

„Bo choć czerń tej naszej dziczy
Przemożona znów by padła,
Żyje duch nasz buntowniczy —
Będziemy wstawać jak widziadła,
W sennych marach będziemy błyskać
I ogniami zgrozy ciskać!“

„Nasze kości zmartwychwstaną
Samowiedne swej potęgi —
I pierś twoją zakuwaną
W niewolniczych spiżów kręgi —
Oswobodzą, aż z twych cieni
Błyśnie żywy blask promieni!“

„Wstaniem silni, dumni, krwawi,
Aż się ciemny lud twój cały
Przekilińszczy, przemasławi —
I do życia i do chwały,
I wolności w świat podąży,
Twego Jutra ten chorąży!“

„Krew siejb naszych nie przepadnie
Bo jej krople z serc się sączą,
A tam w sercach naszych na dnie
Tak ze łzami łzy się łączą,
Że gdy staną się jak morze,
To się w powódź zmienią może!“

Zakuwana w pęt ogniwa,
Stała blada niewolnica,
Stała matka boleściwa,
I jak cicha pokutnica
Na skrwawione spojrzy sioła,
I tak wielkim głosem woła:


X.
Wina moja! wina wszystkich win,
Wielka wina, wina moja wielka!
Jeden tylko drogi był mi syn
I jednemu byłam karmicielka!

Drugi syn mój, jak mizerny gad,
Odepchnięty od mej piersi mlecznej,
Miał otwarty tylko mroku świat,
A zamknięty cały świat słoneczny!

Biada matce, co ma synów dwóch,
A dwóch synów nie za równo kocha,
Dla jednego ma rozkoszy puch,
A drugiemu jest jako macocha!

Mój wybraniec, com mu krew mych żył,
Com mu wszystkie dała aureole,
Był grabarzem mego życia; był
Tym kowalem, co kuł mą niewolę!

Drugi syn mój znał jedynie cień
I twarz jego była mi przeklęta,
Lecz zeń wejdzie życie moje; zeń
Wyjdzie żar, co stopi moje pęta!

Wina moja, wina wszystkich win,
Za tę winę jam dziś niewolnica!
Lecz przebaczy mi ten drugi syn,
Bo ja dzisiaj przed nim pokutnica!

Pokutnica — w popiele, śród łez.
Ja mu oddam wszystkie moje łany,
Ja graniczny zetrę śród nich kres,
Ja zniweczę mu wszystkie kajdany!

Niechaj wstanie ten Masławów lud,
Niechaj wstanie legion Bartoszów!
Niech zahuczy jako rozlew wód
Pod czerwoną chorągwią rokoszów!

Niech podniesie swój jutrzniany śpiew,
Niech się zbudzi z uśpienia rozpaczy:
Ja mu oddam całą moją krew,
A niech on mi winy me przebaczy!


XI.
Dies irae — dies illa
Z mroku czasów się wychyla:
Świadkiem Chrystus i Atylla!

Idzie, idzie dzień straszliwy,
Ponad mury, sioła, niwy —
Wstaje sędzia sprawiedliwy!

Ponad jęków ludzkich chóry,
Ponad kajdan szczęk ponury,
Nad pręgierze i tortury —

Ponad turm żelazne kraty,
Ponad mrozem ścięte chaty,
Nad zgłodniałe w łzach warsztaty,

Ponad krzyże męczenników,
Ponad bicze niewolników —
Wcielony w duchy buntowników —

Wywołany dziejów wieczem,
Oto w sercu wstał człowieczem
Biały anioł z krwawym mieczem!

Jako miłość taki czysty,
Jak świadomość — przeźroczysty,
Jako życie — tak wieczysty!

Jak żałoba — taki smutny,
Jako zemsta — tak okrutny,
Jako śmierć — tak absolutny!


XII.
Na koń, hej, idźmy za tym gromkim śpiewem,
Co wzwyż wytryska, niby żywy strumień
Z treści tej ziemi, kraśnym krwi wylewem —
I bije w senne głębie naszych sumień
I takie ognie w sercach nam wykrzesza
Jakby w nich hymnem swym grzmiała ta rzesza!

Bo pieśń ta nie jest jako rąk łamanie,
Ani tęsknota królewskiej korony,
Ni z kochankami do nieba latanie
Na romantycznie lutni nastrojonej!
Nie! pieśń to krwawa, jak czynów ognistość,
A taka straszna, jako rzeczywistość!

Uczcijmy zmarłych bohaterów kości,
Ale słuchajmy, co wołają żywi,
Bo w tych wołaniach są runy przyszłości,
Choć przy nich twarz się spazmatycznie krzywi,
I łzami płacze i łzami się śmieje —
Na koń! hej, idźmy — tam — pod Cheroneję!

O, Cheronejo! o, Maciejowice,
Nieobliczonych ty mogił kołysko!
Czy wyschną kiedy te czarne łzawnice,
Które przesiąkły twe pobojowisko?
Czy kiedy zabrzmi takie wielkie słowo —
Co twoją przeszłość wymaże grobową?

Ty, który byłeś jako liść zaschnięty,
Wichrem obdarty z gałęzi rodzimej:
Mów, jakie wrzały w duszy twej lamenty,
Gdyś na śnieżystych wchodził gór olbrzymy
I za Alpami słyszał huragany,
Którymi grzmiały południa tytany?

Mów, jakie w piersi twojej były żale,
Gdyś widział ludu tłum niezwyciężony,
Co zawył, niby wichru syn zuchwale,
I szedł druzgotać swych Cezarów trony?
I pijany dźwiękiem straszliwej muzyki
Szedł nieodparty, bezczelny i dziki!

I szedł na wszystkie okrucieństwa zdolny,
Na wszystkie zbrodnie i wszystkie ofiary —
Aż z pod ohydy gilotyn wstał wolny,
Jak ten, co nie drgnie, kiedy piekieł czary
Mdlejącą wolę roztopią mu spiżem
I czoło zbrodni napiętnują krzyżem!

Czyś mówił, słysząc tę pieśń tryumfalną —
Ty, co dwóch globów byłeś bohaterem —
Czyś mówił, myślą, o, niewykonalną:
Czemu żem, czemu nie był Robespierem...?!
Czemu żem nie był krwawy jako zbrodnia,
I purpurowy, jak łuny pochodnia?!

Czemu żem nie był, jako grom bezwzględny,
I jak ostatnia rozpacz beznadziejny,
I jako topór panów nieoszczędny,
I jako mściwa dłoń ludu nie chwiejny,
I jako dziejów logika potężny?
Czy tak mówiłeś Ty, wodzu siermiężny?

A Ty mi przebacz, matko moja święta,
Że, niby czci twej zobaczywszy, bluźnię,
Lecz ciało moje krwawią twoje pęta,
I chciałbym w duchu twoim stworzyć kuźnię,
Gdzie twe sumienie, niby ogień złoty,
Przekuje pęta na noże i młoty...

Choć nieraz wiedzie przez Czerwone morze
Droga do raju z mgieł krainy zimnej,
O, jakże chciałbym, aby wszystkie zorze
Wschodziły światu, jak miłości hymny
I, aby jutra synowie weselni
Byli synami nie młotów, lecz kielni.

Zaś komu znane tajniki objawień?
Czy jutro błyśnie jako świt różowy,
Czy jako piekło ogni i zakrwawień,
Czy jako mroków podmuch zagrobowy?
O, jakąbądź nam twarz jutro obnaży —
Bądźmy gotowi i stójmy na straży!

Czy jasną zorzą czy pożarnym dymem
Nadejdzie jutro dziejowym przymusem —
Umiej być, matko, narodów Kainem,
Gdy chcesz zmartwychwstać narodów Chrystusem —
I powstań dumna, straszna, zakrwawiona,
Niepokalana i niezwyciężona!

Na koń więc, dalej za tym gromkiem śpiewem,
Co wzwyż wytryska, niby żywy strumień
Z treści tej gleby, krasnym krwi wylewem
I bije w senne głębie naszych sumień
I takie ognie w sercach nam wykrzesza,
Jakby w nich hymnem swym grzmiała ta rzesza...

Czytaj dalej: Lilith - Antoni Lange