Biada tej duszy, która nazbyt tkliwa
Ognia miłości posiada zbyt wiele,
Bo każde słońce i każde wesele
Dla niej się w chmury i smutek okrywa.
Biada tej duszy! bo im więcej kocha,
Tem w życiu więcej rozczarowań spotka,
I każda kłamać jej będzie stokrotka —
Uczucie każde będzie jak macocha.
Biada, bo w trwodze rozczarowań nowych,
Jeśli ją wiosna jaka słodko wzruszy —
Pocznie wzruszenia kryć w tajnikach duszy
Pod larwą spojrzeń, niby śmierć lodowych.
Biada tej duszy! Im kocha namiętniej,
Tem bardziej zewnątrz zda się lodowata;
Im bardziej tęskni do kwietnego lata,
Tem martwiej — zda się — twarz swą zobojętni.
Im uporczywiej wymowne wyrazy
Rwą się na usta w gorejącym szale:
Tem bardziej milczy, jakby słów jej fale —
Zastygły w lodem nieruchome głazy.
I oto wreszcie wzorem Harpagona
Słów pocznie skąpić, uczuć i uśmiechów;
Zamrozi ognie piersi swej oddechów,
Jakoby więźnia strzegąc swego łona.
Nie koniec jeszcze. Uderzy godzina,
Co lody w siłę przemienia ponurą —
I sztuczna maska staje się naturą,
I ten, co serce miał, drętwieć zaczyna.
Biada, bo w końcu, gdy w wiosny poszumie —
Przeczuwa ognie, co nieprędko zgasną:
Widzi, że serce zabił sztuką własną,
I chciałby kochać, ale już nie umie!
Biada tej duszy, lecz po stokroć biada,
Gdy w nowej jutrzni godzinie obaczy,
Że dusza jego to worek żebraczy,
Gdzie tylko próżnia łez niegodna — włada.