Pamiętasz tę noc cichą — i ten lazur czysty,
Co zwieszał się nad nami — pełny snów i szmerów?
Otaczały nas wkoło niebios ametysty,
Złotymi nam gwiazdami lśniąc na wskroś eterów.
A tak — wobec tych bogów — byliśmy tu sami,
Że, zdało się, płyniemy w bezmiar w tym lazurze — —
Jakiś sen nas kołysze, jakiś czar sezami — —
Kto tu rozsypał lilie wokoło i róże?
Jakiż dziwny aromat duszę mą upaja?
Kołysze mię nadzieja — słodka pieśń kołysze:
Wrzesień, a przecie czuję się niby w dni maja —
W pierś mi spływają z dala nieskończone cisze.
Czy ziści się marzenie — czyli się nie ziści,
Ono mi zda się gwiazdą żywota polarną —
I zda mi się, że płyniem — płyniem promieniści
W jakąś przyszłość słowików śpiewaniem rozgwarną.
Jak anioł pochyliłaś ręce swe nade mną
I wonią swojej duszy — niby harfy graniem —
Pieściłaś mię — żem słyszał muzykę tajemną,
Która mi się zdawała jakby całowaniem.
Noc była taka cicha, uroczysta, sielska —
Tak słodkim pocałunek był mi ten harfiany,
Że mi się wciąż melodia ta roi anielska —
Niby najdroższych wspomnień wonny kwiat różany.