Życie jest nasze dziwnie jednostajną
I przykrą marą. Duchowi każdemu
Łez gorzko-słona wilgoć jest zwyczajną —
I znanym ciężar męczeństw diademu.
Sen — jest ucieczką z tego czarnoziemu,
A zapomnienie — jedynem zaciszem,
Co nas ku niebu porywa jasnemu,
Lecz śmierć najwyższym jest snem i haszyszem!
Znużony suszą walk nieurodzajną,
Na próżno ciągle pytasz: Czemu, czemu?
I tylko opium ma tę życiodajną
Moc, która ulgę niesie znękanemu.
Narghile, wina, rozkosze haremu
I pieśń – i modły przed jakim fetyszem
To tylko opium różnego systemu,
Lecz śmierć najwyższym jest snem i haszyszem!
I oto błądzisz nad drogą rozstajną,
Trwożny jak ranne, nieskrzydlate emu,
Aż staniesz w końcu nad przepaścią skrajną,
Gdzie widzisz nicość ludzkiego problemu!
Oto przegrana ostatniego szlemu!
Na próżno walczyć słowem czy berdyszem.
Lepiej się oddać snowi półmartwemu:
Lecz śmierć najwyższym jest snem i haszyszem!
Dobrem jest życie. Lecz lepiej takiemu,
Co precz odchodzi. Lepiej śmiertelnemu
Psem być umarłym, niż żywym Jowiszem.
Opium — jedyny to przedsmak edemu,
Lecz śmierć najwyższym jest snem i haszyszem!