Gdy Wiktor powracał do domu,
Pełny rozpacznych myśli, nieznanych nikomu,
I szedł jak niewidomy — w troskach i wieczorze,
Nagle usłyszał silny głos: »Panie Wiktorze!«
Obrócił się. Przy furtce był stróż kamienicy,
Baczny dostrzegacz zjawisk domu i ulicy,
Stary Jan. Uchyliwszy czapki przed Wiktorem,
Rzecze doń: »Pan Tadeusz był tu dziś z doktorem,
Pytali się o pana. Wrócą dziś wieczorem,
Koło północy. Ale! jest tu list do pana.
Pewnie to panieneczka jakaś zakochana
Pisze ten miły liścik. Oj, znam ja się na tem,
Bo i sam byłem kiedyś do miłości chwatem!
Pamiętam raz na Węgrzech — wojennego czasu,
Gdyśmy pod Temesvarem stali dla popasu,
Jedna młoda węgierka — sam ogień dziewucha...
Lecz Wiktor, mając w ręku list, już go nie słucha:
W sercu już mu od dawna huczy zawierucha —
I pragnął ukojenia, jak wody krynicznej.
List — nierozwarty jeszcze — niby prąd magiczny,
Uciszył naraz wszystkie jego trosk zagadki.
Jak dziecko, biegł po schodach. Był to list od matki —
Pisany na papierze niebieskawo-szarym
Atramentem poblakłym, pewnie bardzo starym,
Skąd wilgoć wszystkie czarne barwy wysączyła
I gdzie niejedna mucha żywot zatraciła.
(Buchalterya nim zwykle pisze się domowa)
Lecz list poczciwy. Zawsze w nim te same słowa,
I, jak zawsze jednaki, ożywczy wschód słońca,
Ta sama zawsze matki dusza kochająca.
A że Wiktor, rzucony w duszny wir stołeczny,
Dawno nie słyszał mowy tak ciepło serdecznej,
Że serce mu wichrzyły burze pełne gromu,
Że dawno już nie pisał do matki, do domu —
Szybko biegnie do izby i zapala świecę
I rzuca się w czytanie, jak w świeżą krynicę.
Złamał pieczątkę listu.
»Nie uwierzysz może,
Jak jestem niespokojna, drogi mój Wiktorze,
Co się tam z tobą dzieje w oddalonem mieście,
Nic nie piszesz. O, dzieci, jakież wy jesteście
Niedobre i niewdzięczne! Toć cztery tygodnie
Ani słowa od ciebie! Doprawdy, niegodnie
Postępujesz. W mem sercu nieustanna trwoga,
Co robisz i czy żyjesz. Modlę się do Boga,
Ażebyś był szczęśliwy. Może jesteś chory?...
Napisz mi — a zawołaj najlepsze doktory.
Lecz się. Najpierwszą rzeczą na świecie jest zdrowie.
Wolałabym cię jednak mieć tu — w Kirkorowie.
Ale to nasz los: płakać powinna niewiasta.
Dla twego dobra nie chcę sprowadzać cię z miasta,
Ale pamiętaj o nas. Czyś znalazł w kuferku
Chleb i sól, zawinięte w święconym papierku,
Żebyś błogosławieństwo spotkał tam w Warszawie?
Ja wciąż o tobie myślę — i co chwila prawie
Mówię: Co też on robi? A ty, o, mój Boże!
Tyś zapomniał o matce, zapomniał, Wiktorze.
Ach, nie tylko o matce: do ucha ci powiem.
Że jest tutaj panienka, która wątłem zdrowiem
Przypłaciła milczenie twe. Jak śmierć jest blada —
Wiesz kto? Natalcia, córka naszego sąsiada,
Świętej pamięci Pawła. Teraz u nas mieszka.
Dziewczyna to poczciwa, dobra, nie bez mieszka.
Rozumna, pracowita: słowem wymarzona
Dla twej matki synowa, a dla ciebie żona.
Wiesz, jak chciałabym córkę mieć z owej dziewczyny.
Mówię ci, dobra żona jest to skarb jedyny.
Więc pisz, synu, do matki — i parę słów dla niej.
Co robisz — i jak żyjesz — i w jakiej kompanii?
Bo pierwszą rzeczą w świecie dobre towarzystwo.
Leniwi zrodzą w tobie pychę i lenistwo,
A rozpustni obudzą wszystkie złe narowy.
Niepewny mi się zdaje każdy człowiek nowy,
Co to zaraz przyjaciel serdeczny — wylany —
Zwłaszcza mi w wielkiem mieście każdy podejrzany.
Nie daj się więc uwodzić uczuciem nieszczerem:
Mówię ci, każdy trzeci jest tam Robespierem.
I, udając, że jest twym najlepszym kolegą,
Od Boga cię odwiedzie, namówi do złego.
Pamiętaj! Napisz także, gdzie jadasz kolacje
I obiady. Najgorsze są te restauracje!
Długo pewnoś już nie jadł dobrego rosołu
I pewnie ci już dawno nie dano do stołu
Usmażonej na maśle świeżej wołowiny.
Lepiej jadaj u jakiej porządnej rodziny,
Gdzie gotują uczciwie za drobną opłatę.
Przed wyjściem z domu zawsze pij ciepłą herbatę,
Bo możesz się przeziębić. Kazio ci się kłania
I ściska ciebie. Również i Alinka. Mania
Wyrosła już i ładną panienką się staje.
Mamy w tym roku bardzo liche urodzaje:
Kartofli prawie niema i żyta niewiele —
Dzisiaj praca na roli, smutne to wesele —
Więc ucz się, mój Wiktorze. Mamy tylko ciebie,
Byś cieszył nas w starości, pomógł nam w potrzebie.
Pracuj więc pilnie, módl się do Boga, mój synu;
Bądź oszczędny i strzeż się złych przyjaciół gminu.
Ach, i strzeż się złych kobiet, które gubią młodzież,
Co lubią tylko cukry, tańce, ładną odzież,
Twarz malują burakiem, żyją dla uciechy —
Strzeż się, bo od nich idzie wszelkie zło i grzechy.
Niejeden zginął przez te malowane lalki!
Niechaj tarczą ci będzie imię twej Natalki,
Kochaj ją. Teraz, chłopcze, ściskam cię serdecznie
I po stokroć całuję — i proszę koniecznie,
Byś napisał obszernie — i przy tym najszczerzej,
Jak żyjesz, jak się uczysz, śród jakiej młodzieży,
I czy pamiętasz o nas — i czy grosz oszczędzasz
I czy pracujesz — i gdzie wieczory przepędzasz:
Wszystko, wszystko mi napisz: tak jak syn do matki.
Wszystkie myśli, nadzieje, zamiary, wypadki.
Kochaj nas. Niech cię strzeże Przenajświętsza Panna,
Pisz. Całuję cię stokroć.
Twoja matka — Anna«.