Łzy kapłańskie

Ksiądz proboszcz staruszek, stanął na ambonie,
I do swych parafian wyciągnął swe dłonie,
Drżącym głosem mówić kazanie zaczyna,
Karci, grozi, błaga, prosi, upomina,
By już raz tych ciężkich grzechów się pozbyli,
Szczerze się do Boga sercem nawrócili.
„Bracia drodzy, ludu ty mój ukochany,
Ja niegodny pasterz od Boga wam dany,
Nad grobem stojący, już blizki dnia tego,
W którym stanę na sąd Sędzi Najwyższego,
Zaklinam was, na wszystko, co wam drogie, święte!
Porzućcie już raz ono pijaństwo przeklęte,
Którem wasze ciało, duszę zabijacie,
I na potępienie w piekle pogrążacie,
By kiedyś, gdy sądzić będzie Sędzia Wieczny,
A ja z wami stanę na Sąd ostateczny,
Gdzie Bóg będzie niebem dobre życie płacił —
Bym z was ani jednej owieczki nie stracił...“
Przez cały ciąg tego pięknego kazania,
Słychać było ciężkie w kościele wzdychania,
W każdych niemal oczach łzy skruchy błyszczały,
Niektóre niewiasty, cichutko szlochały.
Ksiądz w końcu kazania zwrócon do ołtarza,
Modli się, lud za nim modlitwę powtarza,
I stłumionym jękiem swą skruchę objawia,
Że się już poprawi, mocno postanawia.
A kapłan owocem kazania wzruszony,
Łzy otarł chusteczką, gdy schodził z ambony.
Po mszy świętej, lud się wysypał z kościoła,
Na plac przed kościołem, gdzie się wznosi szkoła,
Jedni między sobą tutaj pogwarzyli,
Zanim się do domów swych porozchodzili.
Reszta ku poblizkiej karczmie podążyła,
Której wielką izbę całą napełniła,
Tutaj się nawzajem ze sobą witali:
Jak się macie kumie? zdrowi? i tak dalej.
I kupują tabak, cygara, zapałki,
Inni siedli za stół przy kwarcie gorzałki.
A małe ich grono, prędko się zwiększało,
Żyd donosił wódki, by niebrakowało.
I gładząc swą brodę przy pijących stanie,
Tędy, owędy rzuci do rozmowy zdanie.
Na nieszpory dawno jak już przedzwoniono,
W karczmie przy kieliszku wesoło bawiono.
Ci, którzy najwięcej z pełnego spijali,
Oparci na rękach za stołem drzemali.
Jedni znów śpiewali, drudzy się sprzeczali,
Aże na ostatku za łby się pobrali.
I wszczęła się bitwa na pięści i noże,
W kościele już było wtenczas po nieszporze,
Że to była wiosna, przyjemne wieczory;
Więc proboszcz staruszek, skończywszy nieszpory,
Wyszedł na przechadzkę i właśnie przechodził
Koło karczmy, z której straszny wrzask wychodził,
Bo w karczemnej izbie, wśród piekielnej wrzawy,
Z największą wściekłością, toczył się bój krwawy.
Ksiądz stanął, bolesny wzrok na karczmę rzucił,
Otarł łzę i smutny z przechadzki powrócił.
Klęknął przed kościoła zamkniętemi drzwiami,
I za swe owieczki, modlił się ze łzami...

Czytaj dalej: Chrystusie - Julian Tuwim