Hedwiga

„Czemuż rycerzu daremnie
„Przed Hedwigą gniesz kolana?
„Chociaż od ciebie kochana,
„Kochać nie będę wzajemnie.
„MiłoŚć twoja mnie nie wzrusza,
„Wzrok twój chytry, chytra dusza.
„Zdzisław zyskał serce moje,
„I mój ojciec tem się chlubi
„I gdy skończą toczyć boje,
„Zdzisław Hedwigę zaślubi.“

Wstał Jaromir na te słowa,
Od Hedwigi zwrócił oczy;
Wściekła zemsta w nim się toczy,
Lecz ją w głębi duszy chowa;
I czarną spuszcza przyłbicę,
I prędko żegna dziewicę.

Ale Zdzisław wdzięczny, czuły,
W bliskich chwilach rozdzielenia,
Co nieznacznie mu się snuły,
Bierze drogie zapewnienia.
Lecz już u zamku podwoi,
Już go zbrojny hufiec czeka
I podróż nagli daleka,
Już się w srebrny pancerz stroi;
I przed Hedwigą gdy stanie
Wziąć ostatnie pożegnanie,
Żegna, wraca — dwakroć wraca,
I ustami ust dotyka,
Idzie — jeszcze wzrok obraca,
I wsiada na koń i znika.

Na dzikim brzegu jeziora,
Gdzie płacząca brzoza rośnie,
Gdzie wietrzyk szumi żałośnie,
Od poranka do wieczora
Od wieczora do poranka
Czekając swego kochanka
Piękna Hedwiga dumała.
Dumała i serca drżeniem
W lubą przeszłość się zwracała,
I pieściła się cierpieniem.

Tak jéj cały rok ubiega,
Gdy rzuciwszy w przestrzeń okiem,
Spieszącego dużym krokiem
Zdala rycerza spostrzega.
Łza i uśmiech się cisnęły
I na twarzy wraz błysnęły,
Smieje się, płacze, drży, woła...
Lecz, gdy rycerz przed nią staje
Któż smutek opisać zdoła?!
Jaromira w nim poznaje.

„Wracaj, dziewico zuchwała,
„Wracaj w zamkowe podwoje,
„Próżno silisz oczy twoje;
„Długobyś tu wyglądała,
„Już twój Zdzisław już nie żyje,
„Obca ziemia go pokryje.
„Niechaj matka go nie czeka,
„Niechaj siostry za nim płaczą,
„Już krwią zaschła mu powieka,
„Już go więcéj nie zobaczą.“

Skończył rycerz a Hedwiga
Już na wszystko wkoło głucha,
Znikłej mowy jeszcze słucha
I zbłąkanem okiem ściga
Zdrajcę, co fałszywą wieścią
Przejął jéj serce boleścią.
Wstaje, do zamku powraca
Jakby w nowe życie pchnięta,
Wszystkiego pamięć utraca,
Smutną tylko wieść pamięta.
Uderzona obłąkaniem,
Póki słońce światło ciska,
Ciemnej kaplicy zwaliska
Lubem miała pomieszkaniem.
Tam ni jęczy ni się skarży,
Ni łzę upuści po twarzy.
Spokojna chociaż cierpiąca
Zimne czoło o dłoń spiera,
A gdy zegar dźwięk roztrąca,
W czarne sklepienie spoziera.
Jak zaś przyjdzie nocna pora,
W żałobne odziana szaty,
Bierze lutnią, zrywa kwiaty,
Zwolna idzie do jeziora.
Tam nadziei już daleka
Cieniów krwawych tylko czeka,
I czasami bije w strony
I słucha z troską jedyną,
Póki lekkie, smutne tony
Z szumem wiatru nie przeminą.
A gdy księżyc przed jéj oczy
W zupełnym swoim obwodzie,
Z góry po jeziora wodzie
Srebrzystą wstęgę roztoczy,

Ona myśli, że to stawa
W srebrnej zbroi cień Zdzisława,
Chce go wstrzymać na tym świecie,
Rozpowiada swoje żale,
A gdy milczy, kwiat po kwiecie
Na zwodnicze ciska fale.

Noc już siódma cień rozwodzi,
Kiedy Zdzisław pełen sławy
Z długiéj powraca wyprawy
I w zamkową bramę wchodzi.
Lecz, o jakże wieść straszliwa
Duszę jego wskróś przeszywa;
Biegnie, pędzi, z serca drżeniem
Hedwigi, Hedwigi woła;
Hedwigi lubem imieniem
Brzmiało powietrze dokoła.
I już ledwie sobą włada,
Gdy swą kochankę spostrzega,
Z szarpiącem czuciem dobiega,
Na kolana przed nią pada.
„Hedwigo! — rzekł cichym głosem —
„Przestań płakać nad mym losem;
„Zdzisław, twój Zdzisław nie w grobie,
„Jego życiem miłość twoja,
„Tu jest — tu klęczy przy tobie,
„Hedwigo! kochanko moja!

Wstaje Hedwiga — głos znany
Gdy się odbił o jej uszy,
Łzę wyrwał i ulżył duszy —
Wznosi wzrok swój obłąkany,
Wzdycha, drżącą dłoń podaje,
Lecz Zdzisława nie poznaje
I tak mówi do rycerza:
„Mile głos twój w sercu bije,
„Ciężką boleść w niem uśmierza,
„Ale Zdzisław już nie żyje.
„Niechaj matka go nie czeka,
„Niechaj siostry za nim płaczą,
„Już go więcej nie zobaczą,
„Już krwią zaschła mu powieka.
„Patrzaj, patrzaj, w srebrnej zbroi
„Cień Zdzisława oto stoi.
„Lecz niestety już się kryje —
„Chodź rycerzu, ach chodź ze mną,
„Mile głos twój w sercu bije,
„Jutro znowu przyjdziesz ze mną.

Odtąd czas wiecznym biegł torem,
A księżyc znikał, czy wzrastał,
Zawsze widział, zawsze zastał
Smutną parę nad jeziorem,
Zawsze w swej miłości stali
Przy sobie siebie czekali.
Podział, ta ulga w cierpieniu;
Dla nich próżnym nieba darem,
A w ich srogim położeniu
Smierć straszną, życie ciężarem.

Tak cierpieli razem z sobą,
Aż po wielu noc ubiegu
Znaleziono ich na brzegu
Wspólną okrytych żałobą,
Spoglądali w twarze swoje,
Ale martwi już oboje.
Tam grobowiec im wzniesiony
I tam w nocnéj, głuchéj ciszy
Szelest zbroi i dźwięk strony
Czasem jeszcze pasterz słyszy.

Czytaj dalej: Koguty - Aleksander Fredro