Z martwych ci ziołek dar niebogaty
Zasyłam, Karolino,
Póki się znowu w mym jasne kwiaty
Ogródku nie rozwiną.
Żałosna chwila z odmiany stanu,
Ostrzejsza nad mróz i lody,
Zwarzyła, szumiąc od Watykanu,
Wesołe w myślach ogrody.
Wiatr tylko po nich, co się nazywa
Wzdychaniem, posępnie chodzi,
A rosa, która z oczu wypływa,
Bardziej je suszy, niż chłodzi.
W lubym pokoju, w fortunnej dobie
Tyle dłoń miała poety,
Że darząc drugich, jeszcze i sobie
Krasne zwijała bukiety.
Ten, którym dzisia brat wdzięczny darzy,
Mało twe święto ozdobi,
Lecz się w twych ręku przy miłej twarzy
Piękniejszym zapewnie zrobi.
Bielsza, niż narcyz, rzetelnej duszy
Szczerość swym mlekiem ubieli,
Żywym szkarłatem wstyd go przypruszy,
Grzeczność błękitu udzieli.
A gdy przy tobie mąż zacny stanie,
Trzymając synaczków parę,
O! jak to cudne kwiatów zebranie
Mieć w domu piękność i wiarę!
1773, VIII, 296 — 7.