Błędna starożytności, rozumie zawodny!
Co w rozliczne ozdoby świat od wieków płodny,
A w nim z ludźmi kęs ziemi równym mierząc sznurem,
Kładziesz dowcip pod Austrem, tępość pod Arkturem,
Czyliż nas za Karpackie wyrzuciwszy grody
Los macoszy i w martwe kując ciało lody,
Innym tylko łagodny, na nas zapalczywy,
Temiż okrzepłe dusze skrępował ogniwy?
Nie łaskawego słońca bliskoległe kraje;
Wychowanie z dowcipem krzewi obyczaje.
Ziemia, jak bryły gnuśne, wszytkich wyprowadza:
Przykład je dobry krzesze, nauka wygładza.
Bez nich, gdzie niegdyś mądrość miała swe siedlisko,
Głupstwo w Atenach grube pociera łożysko,
A tenże, co wprzód z grzecznym piał Arystofanem,
Klęka przed bałamutnym Greczyn alkoranem.
I na granicach w północ zabiegłego świata
Z bystrego prym dowcipu zawsze brał Sarmata;
Zawsze w zdolnych kraj polski ludzi obfitował,
Lecz ich nie użył, że ich nikt nie uszykował.
Tak gdy na mętnym świecie ni porządku, ani
Kształtu rzeczy nie było, lecz w brudnéj otchłani
Sprzeczne walcząc żywioły niesfornemi duchy,
Na swą zgubę zacięte stroiły rozruchy;
Lubo pośrzód płodnego w przyszły owoc łona
Dzielne się mnożnych istot skupiły nasiona;
Że głos jeszcze nie zabrzmiał twórczych ust z wysoka,
Mglista wszytko gnębiła w swych tajniach powłoka:
Powietrze szło ku dołu nad prawo natury,
Gnuśna się bryła ziemi wdzierała do góry,
Ogień wodę zażegał, a przeciwnym czołem
Z wartkim bój srogi woda staczała żywiołem;
Zorza się w morzu myły, czołgało się pierze,
Bujało po niebiosach lądochodne zwierzę:
Co teraz jest nad słońcem, pierwéj było pod nim;
Żadna rzecz iść nie chciała gościńcem przyrodnim.
Lecz skoro mądrość wieczna swym duchem ożywnym
Kazała się szykować stworzeniom przeciwnym,
Naznaczając każdemu należyte siadło,
Wnet się wszytko w misterny porządek układło.
Ciągłym góry ogniwem wzięły wodę w szańce,
Złote się po niebiosach rozbiegły kagańce,
Śrzodkiem legło powietrze, a grunt niskoziemny
We wszelki się przyodział zmysłom płód przyjemny.
Insza wszytkiego postać: też same istoty,
Co wnętrznemi zażarte ku sobie gryzoty
Wzajemnéj dobywały potęgi na zgubę,
Wzajemnie się wspierają, w mądrą wzięte klubę.
Rozum twórcą wszytkiemu: przymioty szacowne
Mało ważą w narodzie, gdy nie są szykowne.
Każdy idzie swym torem, a w srogiéj zamieci
To pali, co ma wilżyć, to sępi, co świeci.
Na różne Bóg od wieków świat podzielił stany:
Dał króle i poddane, dał kmiecie i pany,
Dając prawa każdemu, by na nich polegał,
A z zamierzonych szranków płocho nie wybiegał.
Szczęśliwy naród, który strzegąc swych przepisów,
Z ustawionych raz mądrze nie wypada krysów;
Gdzie ster na swoim miejscu, a na swoim wiosła;
Tam ziemia rodzi, pokój kwitnie i rzemiosła;
Tam jarzmo niewolnicze poddanym nie cięży,
Brać radę od senatu, a przykład od księży;
Sprawiedliwość bezpieczna, a żołnierze zbrojni
Nie boją się drapieżnéj sąsiada rozbojni.
Każdy pełen ufności ku najdroższéj głowie
Rządcy swego, w nim całość, w nim pokłada zdrowie,
A on zaś słodko rządząc jak dziećmi własnemi,
Od nich swe szczęście bierze i dzieli je z niemi.
On z wysokiego tronu przezornéj strażnice
Czujne po wszytkich stronach prowadząc źrzenice,
Upatruje przygody, pożytki odkrywa;
Reszta członków swéj głowy wolą wykonywa.
Królu! któżby nie żądał, by twe panowanie
W tak fortunnym zastało polskie rzeczy stanie?
Lecz ten, co namiestniczą władzą cię ozdobił,
Chciał, żebyś twórczą ręką lepszy naród zrobił.
On nad ludzki wynosząc los wyrokiem świętem,
Nad burzliwym cię razem postawił zamętem,
Gdzie w piękne żyznych nasion obfitując płody,
Wszytko ginie, że niémasz ni rządu, ni zgody.
Dostatki przy gnuśności, nędza przy rozumie;
Grozi, kto nie ma siły, uczy, kto nie umie;
Ten każe, co mu słuchać rozkazów należy:
Istna różnojęzykiéj mieszanina wieży.
Więc w świetnéj niewinności blask odziawszy lice,
Tarcz mając cierpliwości, a męstwa przyłbicę,
Na polotnych dowcipu skrzydłach uniesiony,
Przywracasz kraj do ładu, nierządem zmącony.
Długa-ć to jeszcze wprawdzie i niewdzięczna praca:
Ledwie sto wieków dźwignie, co jeden wywraca;
Lecz jakakolwiek przecie otucha już błyska,
Że pracowita ziarno dłoń nie próżno ciska.
Względny na przyszłe czasy, kiedy złość zaciekła
Na swą zgubę, zysk pierwszych nadziei przewlekła,
Zwracasz do potomności chęć, azali ona
Wdzięczniéj szczęścia swojego nie przyjmie nasiona.
Jeśli na twój głos, z saméj złożony dobroci,
Silniejsza od rozumu zazdrość się nie kroci,
Stojąc głazem upornym w niezbędnym zapędzie,
Ciesz się, że stąd późniejszy wiek korzystać będzie.
Gruba nieumiejętność, hojne złego źrzodło,
Które nas do klęsk tylu stopniami przywiodło,
Pierzcha jako ćma czarna, gdy się wypogodzić
Ma niebo, a świat czołem kraśniejszym odmłodzić.
Muzy długim lat ciągiem zapomniane kraje
Zwiedzając, przywracają smak i obyczaje,
Z których pochopna młodość tym hojniéj korzysta,
Że jéj serc skaza jeszcze nie tknęła ojczysta.
Ty im, królu, przodkujesz: z twojéj ręki bierze
Jedna arfę wymowną, druga na papierze
Kreśląc gmachy misterne, gdzie słomiane budy
Stały, kraj zdobi Greków i rzymskiemi cudy.
Przez ciebie piękna Klio sławne pisze dzieje,
Z Karpackich źrzódeł czysty rym Erato leje,
Euterpe martwy wskrzesza świat pędzlem i dłótem,
Urania zaś zbiera zorze cyrklem złotem.
Gońce lata żyznego i wdzięczne zadatki
Szlachetnych domów, wzrastać poczynają kwiatki,
Na wieniec twojéj, królu ukochany, skroni,
Bo się chętnie zasiewem pańskiéj szczycą dłoni.
Twoja słodka przyjemność i oko łaskawe
Tę młodocianą bujnie wyprowadza trawę:
Każdy się chce popisać, a za twoim przyściem,
Nim da stokrotny owoc, wdzięcznym błyska liściem.
Bierz od nich te pierwiastki z niechybną nadzieją,
Że dla swego monarchy wzrosną i dośpieją:
Omylna w zdaniach swoich dawność się wyrodzi;
Dla ciebie w téj młodzieży nowy świat wychodzi.