Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'melancholia' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


  1. Wypominam lata stracone: półtora roku lub pół dekady. Gdzie przepadły? Znikły w Hiszpanii, w kawiarni, na górach i w dołach, na placach, w kościele. Pytali o powrót? Nie wracajcie. Zaznacie szoku lub gruzu. Ciągle noszę te straty. Lecz czy stratą jest ból?
  2. I. Kiedyś Księżycowe nici splotów pajęczyną wśród wrzosowisk Cała w słonecznych dłoniach Pachnie sok rozgniecionych malin uda wewnętrzną stroną Miłość się barwi jak purpura II. Teraz Motto: "Przy zielonych stolikach w kawiarni Tysiąc par siedzi właśnie, jak my W twoich oczach spokojnych i czarnych Błędny ognik przygasa i drży Niebo Ziemię gwiazdami zasypie Pachnie kawa, kołysze, jak sen Muzykanci w łódeczkach swych skrzypiec Odpływają daleko hen..." (Janusz Laskowski: "Nocne canto") Kiedy bezpłciową staje się miłość można spokojnie zamieszać cappuccino obejrzeć pod światło srebrną łyżeczkę - Ty komunikujesz że - - Że co - - - Że z rąk się szczęście wymknęło a serca prysnęły na ruchliwe arterie Ukradkiem tabletkę połykasz ja kontempluję liliowe surfinie w odcieniu biskupiego fioletu
  3. brak mi odbicia brak własnego cienia spoglądam w przestrzeń otulona blaskiem księżyca podświetlane są kształty zachwycające swym wdziękiem nie dające szans zaistnieć komuś jeszcze nie chcę patrzeć na puste kształty pragnę zajrzeć głębiej dostrzec wołanie wydobywające się ze mnie przeróżne dźwięki choć bardzo piękne zakłócają mi odbiór siebie
  4. Krótki komunikat o opóźnionym pociągu "Przepraszamy za utrudnienia " Na ławce spi pijak w alkoholowym ciągu Niedawno zapijał swoje cierpienia Kolejna zapowiedź daje nadzieję "Pociąg osobowy wjedzie na tor czwarty przy peronie trzecim" Czasem mocniejszy wiatr zawieje Pod poły płaszcza siłą wleci "Prosimy zachować ostrożność i nie zbliżać się do krawędzi peronu" To chyba znak że czas wracać do domu
  5. gdzie podziało się serce? teraz jedynie głos w gardle zamiera zza ekranu pozostaje się uśmiechać a w noc bezkresną tańczyć na schodach na tak wielu horyzontach, leżą dawne dzieje wpierw spojrzę potem dotknę, poczuję żyje świat we mnie tak bardzo boje się zapomnieć zapisane karty prawdy objawione dary dla króla w szarości gdzie zniknął dawny żar? wymyśliłem sobie? dziwnie śnić ławka wciąż w parku stoi, na niej już nikogo (nawet i mnie) co począć? bo czy to śmiałość że przez zęby przemawiam? raczej głupota naiwność poprzedniego dnia tak dawno minął moment na sentyment łatwo dać się płaczu? nie znam tych chwil, już odległych a co najśmieszniejsze? minęła tylko sekunda.
  6. niesamowita już godzina, gdzie brak mi jest wytchnienia a jutra nie ma dobrego, nie ma praktycznie żadnego siedząc w ławce skończył się mój świat, a chwilę potem odrodził się, tylko inny bez żalu, bez polotu zbyt zwykło, zbyt nijako schematyczna rola, pusta obietnica takie są realia, już bez marzeń, bez wspaniałych słów i rąk, z którymi można spleść swój los zwykła szara teczka w rogu, w której ludzie trzymają swoje życie i mnie poty oblewają, że taki jest mój los po wszystkim, będę jedynie z kawą witał dzień, i żegnał z srebrną butelką a nazajutrz się nie obudzę bo już nie będzie do czego, zimno w krainie szarości, dusza duszę pogania, życie wypędza życie
  7. Prędzej czy później musiało do tego dojść. no i mnie dopadło – przeznaczenie z łusek i mięsa wnętrze tej jamy poraża ciemnością ślepotą na słońce i wszelkie chęci do życia męczy migrena żre ducha jak kwas żołądkowy tegoż rybska żre wolę mocy dusząc konającego niemocą to przyszła zima – losu mojego i losu rocznego mróz ściska i rozlewa śnieżnobiałe pomyje zagwozdek typu „na co to wszystko?” 3 miesiące tak siedzę a wydawałoby się że minęły 3 wieczności 3 pokolenia 3 synów pogoni ucieczki i nirwany siedzę tu sam za towarzysza mam niestrawione resztki nadziei siedzę i trwam w błogiej (acz nieco jednak wymuszonej) kontemplacji nie ma tu za wiele do roboty tylko ja i licha maszyna mojego ciałka moje dwoje oczu mój wdech i wydech miałem iść do tej Niniwy ale wydało mi się to tylko snem wariata mrzonką potłuczonych miałem iść i zrobić coś absurdalnego sobą nawrócić inne dusze jakbym tylko ja mógł tego dokonać gwiazdy gdzieś nade mną ale ich nie widać przeznaczenie głęboko we mnie zza mgły puszcza do mnie oko nie wiem ile jeszcze przystanków etapów umartwienia i martwoty ale wiem tyle że stacja końcowa: z martwych wstać 27 I 2024
  8. i już widzę jak się tracę, bez szelestu, za drzwi pokoju za drzwiami rzeczywistość bez jakiegoś sensu jak nauka bez ciekawości, rozłożone me ramiona, na brak blasku piękny obraz i już widzę, co ja widzę? czy coś, czy tak śnię, marnuje potencjał czy to problem? bo przecież dlaczego "życ nie umierać?" zadaje sobie pytanie, potem się na spacer wybiorę a jakże! były słów pragnienia ku romantykom me zażalenia, (jestesmy zgubieni) zatracone oczy, zaspana godzina próbowałem złapać moment, na zawsze się nie udało, wskrzeszony ze mnie jest poeta, jedynie niestety poeta już nie ma świateł latarni, nie ma choćby gwiazd na niebie, stanę na środku, poczekam na Ciebie, co by trwać miało wieczność dam ci światło moje, tak jak oddawałem zawsze przejdę obok bez słowa, bo tylko to pozostało gdy nie ma już tego, co spełnieniem nazywano
  9. Samotność kmiecia na salonach Samotność zbliża… się…, By w dużej sali… mię… Od świata odciąć…, ot…, Wystarczy ostry… płot!!! … –– –– Jak koniec świata…, Te długie lata… Mnie zniszczą wreszcie…, Lecz Wy się cieszcie!!! … –– (––) –– –– –– –– –– Do stołu siądę… wnet…, Lecz wolę przejść się… – het…, By wreszcie znaleźć… żyt…, Zobaczyć, czym jest… świt!!! … –– –– Jak koniec świata…, Te długie lata… Mnie zniszczą wreszcie…, Lecz Wy się cieszcie!!! … –– (––) –– –– –– –– –– Popowe piosnki… te…, Dla uszu moich… złe…, Już grupa włączyć… chce…, Ukrywam wtedy… się!!!!! … –– –– (–– ––) –– –– Jak koniec świata…, Te długie lata… Mnie zniszczą wreszcie…, Lecz Wy się cieszcie!!! … –– (––) –– –– –– –– ––
  10. Nic nie zostało w zgliszczach martwego morza Już nie widzę jak mieni się rozświetla zorza Została pustka a w niej cierpienie rozmyte Bo ono jest jak naczynie niespójne rozbite Świat jest tylko snem czy sen światem? I szukam w nim ciebie ty jesteś kwiatem Jesteś moim promienistym obłokiem Gdzie znajduje schronienie pogodzony z wyrokiem Wieszcza wyroczni o losie własnym i braku Rozpływam się w tym bezlitosnym wraku Pragnę choć namiastki ciebie Widzę wszystek twoich utrapień na czarnym niebie Wydajesz się być mną a ja tobą Jesteś dla mnie jak powietrzem mową Może to złudzenie iluzja już niegdyś stworzona w moich myślach spokój ciemność wykorzeniona W tym uczuciu jest coś innego I głos delikatny muska twarz moja - maskę trupa zimnego Pragnę choć namiastki ciebie o światłości! Jesteś w moim świecie pogromca ciemności Pragnę choć namiastki twego istnienia I myśli kryjących się pod powierzchnią cienia Gdybym tylko mógł dotknąć twojej duszy Wiem że jest jak moja i z lekka się kruszy
  11. Wagony na peron wtaczają się smętnie Aż żal z nich wysiadać (choć nawet nie wsiadłam) Składają się wersy w żałosną piosenkę Lecz za czym tak tęsknię? Cóż, tęsknić wypada Frasunek nam znikąd się wtłoczył w życiorys I wkracza w dekady gdy nas tu nie było Już dawno przebyte wydają się drogi Gdy soundtrack przechodzi w płaczliwy epilog Ochrypły solista zawodzi coś smutnie… Jałowo nam w życiu, więc cierpmy podwójnie
  12. Gdybym tylko mógł zmieniłbym tak wiele Tyle ran stworzonych na umyśle i ciele To życie nie jest niczym więcej aniżeli pyłem Gdy na nie z boku patrzyłem nie raz się skrzywiłem Nie z bólu fizycznego A raczej psychicznego Idzie za mną, krok w krok Z ust wychodzi słów potok I nie zatrzymuje się, o nie Tylko ono jest pewnikiem, cierpienie Do nikogo się nie przywiązuj Ludzie przychodzą i odchodzą, wyluzuj Wszyscy czynimy różnie, wyznajemy różne wartości A na końcu po każdym z nas nie ostaną się nawet kości
  13. Ciemność... Ciemność to nie pustka Ciemność to nie to, co nas pochłania Nie to, co nas przeraża NIe to co gnębi Ciemność to siła Ciemność to nadzieja Ciemność to wstęp do jasności
  14. Ludzie są jak świeczki... Jedni gasną przy pierwszym podmuchu Przy lichym oddechu niemowląt Przy każdym uśmiechu blakną Są też tacy, których płomień pozostał Pozostał nawet przy hucznych wiatrach, Lecz zgasiły go łzy Ale są też osoby takie jak ja Takie jak ja i ty Takie jak MY Jak te świeczki, których jasność nie gaśnie Nie gaśnie na dobre i na złe Nie gaśnie By inne mogły płonąć
  15. Zamarzłe wrzosy i chryzantemy Puste i głuche parkowe drogi Wiatr bije w szyby, strącając liście Wije się, tańczy przymrozem srogim Po szarym niebie i gęstej chmurze Płynący księżyc, srebrnym promieniem Oświeca czubki pobliskich sosen A na kałużach - zostawia cienie Nadeszła jesień, myśli o Tobie Gubią się w splocie długich korzeni Czy bardzo tęsknię? Może... Nie powiem Wiatr zrywa z ziemi ostatnie kwiaty Różę - skąpaną w ostrej czerwieni Tę, co mi dałeś przed dwoma laty
  16. On tonie w wodzie, której nikt nie zna Jedyna osoba, która Może Chce Jednak nie Boi się konsekwencji Zatopienia Stara się Przezwyciężyć lęk Prosi tylko O jedną radę Jak ma pływać i sama się nie utopić?
  17. Słyszę tylko jak kruszy się chwila I gdy to ciężkie uczucie przemija Serce się łamie, dusza zanika A moje ciało zimnem przenika Rąk już nie czuję, oddechu nie łapię I drogi znaleźć nie mogę na mapie Bo dla mnie jej chyba znaleźć się nie da Może ta ścieżka prowadzi do nieba A może to tor dwuosobowy Może po prostu brakuję mi mowy Poczekam, pożyję, ogrzeję swe ręce Tak lekko, niewinnie otworzę me serce Dla kogoś kto ciepłem ogrzeje mą duszę Bo bez niej me ciało przeżyje katusze
  18. Wieczory spędzam patrząc się w Twe okna. Nie obchodzi mnie co mówią Twe usta. Nie domknę drzwi, które Ty popchnąłeś swym chuchnięciem. Co z twoim człowieczeństwem? Nie mów mi tego. Nie chcę wiedzieć, Że wolisz oddychać beze mnie. Oziębły kazałeś mi przejść przez drzwi następne, Ale ja nie chcę. Psujesz mnie, zabierając mi moje wnętrzności a dodając z lekka samotności. Co ze mną zrobisz? Pozwolisz mi dotknąć Twej ręki raz jeszcze? Zakopiesz mnie w tym lesie? Z uśmiechem na twarzy... Dla Ciebie ja ostatnią mą łzę uronię.
  19. Kruszeją ściany, łaszą się ściany Do stóp, w bluszcze się odziewając, Ciemnieje Księżyc, w słońce przybrany, Obłoki z niebios spełzają I śliskie od deszczu, od płaczu śliskie Ich poszarzałe kończyny, Jakby opary nad uroczyskiem, Nie dar dla ludzkiej rodziny. Bukiecą się gwiazdy niedopłakane Gotowe zsiąść z firmamentu, Czyż to nie smutek, odległy Panie, Szloch zduszony w ręku? Czy to nie źrenic ślepych, złowróżbnych Toń czarna, chociaż nie wroga, Klnie skrzydła aniołów na wieki posłusznych Milczącym rozkazom Boga? Westchnieniem pieścim podnóża tronu Nie odnajdziemy domu Posoka spływa spomiędzy szponów Niemilim naprawdę nikomu Gdybyś, o Antaresie szalony Jak siostra Twa, Sol, nabrzmiał lśnieniem I chwałą swą oblał ziemskie kaniony I wyrwał z rąk starczych marzenie Szaleńca, co wszystko przećmiewa Sam przezrocza skrywając Dłonią, której nie znam Jednością wyście, skłóceni By krew spijać, co w gleby wsiąka Ty, strzegąc strwożonych źrenic, I Ty, co się po ziemi błąkasz Ten ledwie robactwem mnie nazwał, Już wysławia motyle, Ten ledwie kobiece dał łono, Już pyta prześmiewczo: Ile? Ten łka, aż się czerń zazieleni, Choć pewno nie ze smutku, Ten w sierpie księżyca utkwił swe zęby, Omgli mię pomalutku. Kimżeś był, z pyłów gwiezdnych Zrodzon, artysto światła? Enigmo, kto Twemu łonu Pocałunki skradał? Dlaczego, otworzywszy powieki, Zamknąłem się w Tobie na wieki? Ja, niewolnica, ja, w zastaw oddany Ja, gorszy od bomb, rozdygotany Ja, klątwa i błogosławieństwo zarazem Ja, źródło podłości, co niesie ekstazę Ja, który widzi tak wiele, że wcale Ja, tak samotny, że szepcę stale Ja, z cieniem walczę, przed blaskiem uciekam Ja, określ inaczej niźli człowieka. Na próżno wsparty rozumem, Ja, Boże, cię kochać nie umiem.
  20. wracając stamtąd żegnałam rdzawe zagony przerośnięte gdzieniegdzie konopiami starą chatę z wilgoci zmurszałą na czarno czubki buków żarzyły się jasno wyblakłą purpurą denaturat wylewał się z nieba i za wstęgą asfaltu ujrzałam nadwiślaną krawędź lasu która w ocznej mgiełce spłynęła po ciemnej materii pustki prześwietlonej promieniami X
  21. Dziwnie wygląda burza nad miastem Nie pasuje do neonów konkurencja piorunów Nie widać strachu w oczach ludzi Chowa się w głębi źrenic - antropologiczny, pierwotny, stłamszony wstydem Biją jednostajnie serca tłumów Jak stukanie obcasów na mokrym chodniku Furkoczą poły płaszczy jak tysiące ptasich skrzydeł poderwanych do lotu Tylko w ciemnej jaskini samochodu błyskają białka oczu Cień zawisł nad Warszawą Droga jawi się rzeką lśniącą i bezładną Wijącą się i głęboką, czarną wstęgą Przeciętą na pół białą granicą życia Bieleją kości na autostradzie Warczą silniki jak wilki Trzeba jechać, zdławić chwilową niepewność zatonąć w noc Bo na końcu drogi ktoś czeka, zabijając senność Wysoko rozciągają się dachy najeżone rzędem piorunochronów skrzą się deszczem, jak ogniem, niebo spłynęło krwią Ponad głowami filistrów rozgrywa się piekło Cywilizacyjno-naturalny odwieczny konflikt racji Dmą surmy klaksonów, dymią pochodnie kominów I tylko gdzieś w ciepłych trzewiach autobusu ktoś zdejmuje słuchawki i wsłuchuje się w grzmot Odmieniec - samotny w populacji ślepych ryb, co pływają po dnie Zwraca wzrok ku górze i wzdycha Ten ostatni z żołnierzy szczęśliwych na wojnie
  22. Przez krótki moment chwilę w podróży nad wszystkim wisi mrok i cicho świdruje duszę Ucieczka, która daje szanse i nadzieje że to jedyny moment na uwolnienie potwora A stos pytań które skrupulatnie spisywałam rośnie, wciąż niewytłumaczone kawałki ludzkich dusz pokruszone w puzzle Najważniejsza zmiana to ta zachodząca w sercu lecz gdzie podziewa się ten który serca nie ma?
  23. Czasem marzę, żeby spadać. Być własnością, tej przestrzeni. Gdzie upadek, nic nie zmieni. I wciąż lecieć, sam na wietrze. Poszybować, po sam dół . Jeszcze chwila, zaraz będę. A czy ciebie, spotkam tu?
  24. To ten czas. Gdzieś między ostatnim haustem tytoniowego dymu, a pierwszym promieniem słońca. Jest taka chwila. Nieśmiało wyłania się zza szarej zasłony niknącej nocy. To właśnie wtedy, w najważniejszym momencie życia, można odmrozić sobie palce, dotykając serca. Jest taki moment. Uderza mnie mocno w twarz. ,,Nic już się nie zmieni” – mówi. ,,Wszędzie na świecie jest tak samo. Jest wszystko jedno.” Całuje mnie w czoło i ściera jedwabną chusteczką strużkę krwi płynącą leniwie po zaskoczonej twarzy.
  25. jak wysoko mogę być nie wystarcza już sen nie wystarcza już nic czuć na sobie wiatr co ściąga ze szczytu nie żałować wcale to już koniec świtu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...