Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'jesień' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


  1. Deszcz za oknem, sprawca mokrego świata Pada zacięcie, nieprzerwanie Zmywa ślady minionego lata Na nic się zdało nasze błaganie Ostatnie promienie słońca, niczym ostrza kata Wspomnienia to jedyne co nam pozostanie
  2. Jesienny wietrzyk czasem zakręcił gołąbek znalazł losu okruszek na drobnej rączce lśniący kasztanek suszone chwile zielnik pamięci Złocisty listek wplótł się we włosy czułe spojrzenie ogrzewa serce piesek wywęszył rozkoszny zapach rozanielony macha ogonkiem Spójrz akordeon do życia prosi tańcząca para uśmiech dziewczęcy uliczny grajek rozdaje dźwięki do puszki wpadło szczęście za grosik Zielnik - ręcznie wykonana kolekcja zasuszonych roślin, utrzymana zwykle w formie zeszytowej
  3. Na listku jesień kropelką pisze znużone słońce zamyka oczy mrocznie i mokro wiaterek wzdycha ponury nastrój słówka wypłoszył Przemknęła z gracją ostatnia myszka kotek ciekawie zerknął z poddasza przygoda przeszła mu koło noska z pogodą zamókł słomiany zapał A z drugiej strony tafli księżyca za szybą ciepłych przytulnych krain życie wygodną koleją losu toczy się gładko chłód mając za nic
  4. Nowy zaczyna się listopadowy dzień, jeden z ostatnich. Zamarźnięty szron się roztapia, pierwszy śnieg który w nocy spadł przepowiada szarą przyszłość. Idąc tak leśną drogą zauważam że drzewa już nie są pokryte żółcią Austriacką, czerwienią roku 52, nie ma pomarańczy obywatelskiej a niebo już nie układa białych chmur w kształt orła z koroną na niebieskim tle. Słychać stukanie wiewióra z jego ukrycia w drzewie starym, robi on ostatni inwentarz przed ciemnymi miesiącami. Świstak wynurza się ze swej nory na sekundę, zbudzony zapachem nowego życia. Lecz chowa swój włochaty pyszczek z powrotem po tym jak zrozumiał że to tylko grzyby rosną. Tak! Tam gdzie przed chwilą liście spadły, jabłko zgniło i lis stary padł. Tam teraz dominuje nowe życie, całkowicie oznajmujące swe niedługotrwałe zwycięstwo. Droździk przelatujący pędem zatrzymuje się na chwile na polskich drzewach i śpiewa. Ostrzega że skąd on przybywa już dawno śmierć zapanowała. Pokryła wszystko bielą i schowała wszystkich ludzi którzy mówią przeklętą Słowiańszczyzną do swych domów. Każdy zwierz na tą nowinę jeszcze w głębsze krzaki ucieka. Tworząc ostatnią pieśń repertuary natury na ten sezon. Tak też człowiek szczęśliwy idzie, złudnie myśląc że zaraz nie przyjdzie śmierć i to leśne przebudzenie nie jest chwilą i reakcją na zmiany. To ostatni moment kiedy jeszcze widać słońce, które już szara armia oficerów i bandytów odsuwa od dominacji. Ostatni moment na pożegnanie. Taki też morał z tej historii. Ażeby coś umarło, musi wpierw się przebudzić i odrodzić, zauważyć że umiera. Kamil.P - 25.11.2023
  5. wieczorny, jesienny spacer za rękę mróz mocno łapie powinnam włożyć czapkę a stoję i się gapię nie wszystkie liście spadły wciąż tańczą z wiatrem cza-czę rozochocone lotem więcej ich nie zobaczę a drzewa są niewzruszone świat cały w koronie mają lato, jesień czy zima one się nie zginają ptaszęta mają to w piórkach zimno ich nie obchodzi deszcze, słota czy mrozy narzekać- to się nie godzi! nawet te małe robaczki choć ziąb je za czułki chwyta robią swoje namiętnie nie mają żadnych pytań z zachwytu ustać nie mogę więc śmiało do tańca ruszam tym pięknem, siłą natury niezmiennie, stale się wzruszam. przetańczę dziś cały wieczór z ptakami, wiatrem, drzewami i będę się cieszyć wiecznie natury cennymi darami. nie zginaj karku człowieku nie złorzecz i nie narzekaj tańcz, śpiewaj, czerp siły wszelkie i na nic lepszego nie czekaj!
  6. W tym roku jesieni nie będzie, zatrzymam słońce wysoko, byś mógł się wygrzewać w promieniach, i bujał się ze mną w obłokach. W tym roku nie będzie jesieni, chmury i deszcze rozgonię, byś patrzył na mnie życzliwie, i by nie marzły ci dłonie. Nie będzie jesieni w tym roku, kwiaty w kolczykach przyniosę a jeśli to będzie za mało - - na rzęsach letnią rosę. Jesieni nie będzie w tym roku, świat twój zmaluję zielenią, i nie pozwolę przyfrunąć, złym myślom ani zwątpieniom. Jesień zaistnieć nie zdoła, nie znajdzie tu miejsca dla siebie Pozwól mi tylko być blisko, bo czuję wiosnę do ciebie.
  7. Czuje już aromat liści i grzybni, Kiedy wychodzę na zewnątrz. Można pomyśleć, że to coś smutnego. Lecz dla mnie dla nowej studentki, Nadchodzi wielki przełom. Herbata będzie już inaczej smakować. Będzie rozgrzewać ciało po wieczornym spacerze. Na którym nie nauczę się zbyt wiele, Tylko będę się przyglądać jak w ludziach szczęście maleje. Z domu będzie, pachnieć jabłecznikiem mamy, Zrobiony z jabłek, które wspólnie zbieramy. To czas spokoju dla mojego taty, Który się wymyka do swojej leśnej chaty. Czas ten w roku lubi nas zasmucić, Ale czasem trzeba, by na nowo się obudzić. Tak jak wszystko kiedyś minie, Ale doceń, jaką daje ci cudowną chwilę.
  8. Parkowa ławka dziś wesolutka uchodźców smętki z piwem spłynęły na wózku żebrak pod Żabką snuje mgły o wódeczce i hojnych wróżkach W alejce piesek za rzutem goni rajskim jabłuszkiem w trawie ukrytym panienki serce w smartfon zaklęte w kałuży listek pomarszczył życie Dzieci na górce zjeżdżalnią krzyczą po szusie ziemia ze smutkiem milczy staruszka z laską kuśtyka z wolna jesień przygasa wśród białej ciszy Wszystkie zdarzenia opisane w wierszu są autentyczne
  9. Srebrzyste listowia opadną Przychylą się drzewa na wietrze Czasy jesieni nastaną Kości wypełni powietrze Światła coraz słabsze Krok coraz wolniejszy Pamięć coraz lichsza Nadejdzie wnet zima Zimnej trumny zgliszcza
  10. Bezgłośne pieśni wszystko zakończą, Gdy sił ostatkiem trzymam się ucha Nagiego drzewa. Ja: rdzawy kolczyk Tańczę przedśmiertnie w chłodnych podmuchach. Nic nieznaczące moje spadanie, A przecież dzwonem byłem w kościele, W którym, gdy święta zieleń nastaje, Kojących modlitw sprowadzam szelest. Zerwę się w pierwszą podróż ostatnią, By w locie musnąć ciepło policzka Tej, co opowie parkowym ławkom, Jaka śmierć moja w jej oczach śliczna.
  11. Czuję się jak po drugiej stronie stołu Gdy rzucam tymi kłamstwami w twarz Jesienne liście, umysł płonie znowu Chowa się pod moimi warstwami fałsz Uciekałem przed problemami Co kryją się w mojej głowie Chowałem się za monetami Co żyją wciąż po złej stronie Pościg z nieoczekiwanym zwrotem wydarzeń Teraz one uciekają przede mną Czuję się jak na drugiej stronie medalu Nie pamiętam imienia żadnej z nich Jesienne liście, mam dłonie z metalu Chciałbym być tym, kim pragnę być Gonię za uśmiechem nawróconych dusz Zwalczając w kartce oddech przeszłości Tonę z echem niespełnionych snów Maczając palce w słodkiej wieczności Demony w głowie terapeutycznym złotem przeważę Przekonany, że prędko nie klękną Czuję się jak po długiej drodze A stoję w miejscu, łamiąc ich serca Taka gorzka prawda, której słodzę Jesienne liście trawią me przejścia
  12. M_arianna_

    Przystań

    We mgle zniknęły drzewa i kwiaty przysnęły w piasku gościnne plaże Na pocieszenie jeszcze ogrzeje słońce jesienne odbicia twarzy Faluje woda gdy wiatr powieje unosząc myśli z zatoki marzeń Tafla jeziora mieni się blednie w ciszy jak zawsze dobrze i zwiewnie by wracać latem
  13. Ledwo słyszalne kroki Towarzyszącej przez całe życie wrażliwości Zastukały podkutymi jakąś mistyczną mapą życia butami Po raz pierwszy, przy najbardziej zakurzonym wspomnieniu. Sam nie pamiętam, czy towarzyszący mu kurz Bardziej dusił żądne piękna serce, czy też dawał mu Namiastkę magicznej, Warmińskiej mgły. Czas nie uginał się jeszcze pod jarzmem powszechnie Znanych wartości walcząc z mierzalnością małego człowieka. Niebo serwujące tańczące sny nie płakało z powodu Zachłannych satelitów ambicji. Drzewa zimą ożywiały długie cienie otulone w warkocz Patrzącego z góry księżyca, Latem muskały niezachwiany jeszcze słuch Szeptem pięknych, przedwiecznych bóstw, Wiosną skąpane w rosie marzeń odbijały promienie słońca, A jesienią wzbudzały nigdy niewyczerpaną ciekawość tego, Co skrywa horyzont przysłaniany przez kurtyny poprawności. Słowa padające na pachnącą życiem glebę były ciepłe, Siejące obietnicę obfitych zbiorów przyszłości. Przyszłości wciąż jeszcze nieśmiałej i niepewnej, Targanej wichrami uprzedzeń i prawd tak prawdziwych, Jak wszystko to, co udaje wokół nas namacalność.
  14. Stoję twardo ciałem na ziemi, Duchem nawet parę planet dalej. Lecę lekko Duchem, Imię moje wyryte na niewidzialnej skale. Moce gotują zupę napełniając talerz tym, Co materialne i tym, co nie. To wszystko chaos. Cała głębia w kałuży codzienności Namawia do wytarcia z kurzu naszych imion. Niemodnie służyć choć termin ten Jakby gubił swoje prawdziwe znaczenie. Jego chłód wybudza z odrętwienia tak, Jak chłód jesieni i zimy po niej następującej wprowadza w odrętwienie wszystko, co wokół żyje. A paideiczny ład, choć w dobrej wierze budowany A przynajmniej tak mi się wydaje - Gnije na peryferiach wartości. Podpalam fronesis, niech spłyną na nas rzeki oczyszczenia. To nie istnieje naprawdę. Czy ptaki na niebie są wolne, czy nie? Czy milczeć roztropnie, czy pleść? Pająk czasu złudną tka sieć. Ze srebra. A wieczność czeka. Jej granice są przykute jedynie do wiatru. A przaśny zlepek zapychaczy myśli próbujący zalepić nikłe echo Prawdziwego ja nie poznał nawet samego siebie. Biedny, nie poznał miłości. A kurtyny z powiek lekkie, choć ciężkie. Takie też mam serce. Wciąż próbuję opisywać to, czego nie rozumiem. Ale dziś zwyczajnie to przyjmuję. Niebawem to usłyszysz i również przyjmiesz. Rafał Dąbrowski
  15. Kanikuła dyszy pełnią zieloności, uff - żółta przyczłapie na bory, leszczyny. Kolory w uśpieniu po drodze zgubimy, zaraz jesień dymem przestrzenie okopci. Wysuszy poletka, wyzwoli krajobraz, poleci pędzelkiem po markowym płótnie. Drżą pstrągi w strumieniu - liście suche zdmuchnie, damulko prześliczna, zimnem nie bądź szczodra. Wilka wepchnie w norę, a misia do gawry, ptaszyny ulecą i porzucą gniazda. Powiedz... będziesz kwartał po sumieniu bazgrać, na końcu zatracisz, obraz całkiem barwny. Lato pofrunęło, myślę że poboczem, wreszcie mogę usiąść na królewskim tronie. Zedrze turkus z liści... policzy łakomie, odcieni w przedświtach, wierzcie nie poskąpię. A finał jak zawsze na cztery fajerki, oziębi wam dusze i w ciszy odpłynie. Przyprowadzi Dike... białawą dziewczynę, zostanie modry kwiat - w butonierkę wpięty. "Tkał pajączek nitkę srebrną, było babie lato, jesień piękna jak królewna, malowała kwiaty." - Jadwiga Ruth - Charlewska.
  16. grzegorz-kot67@o2.pl

    ***

    Kroczkiem cichutkim jak Świtezianka, ucieka lato chyłkiem po polach. Kwiatuszki strąca, wiatrem dręczone, głowę unosi - miss elegancka. Pędzlem coś smagnie, pozłoci zieleń, stracha przewróci, kapelusz zwinie. Jakby już była po drugim klinie, a zamiast stringów - barchany wdzieje. I tak co roku w piętkę nam goni, a wiara wzdycha ochy i achy! Dwie panny mają śmiechu po pachy, nektar spijają z kwiatów piwonii. Lirycy brzęczą... znów się pobiją, jedna zaświeci, druga przyśnieży. Pór roku będzie, wdzięczny balecik, może się skończy wielką zadymą. Jeszcze miesiączek - szał bijatyki, zaczną przeszkody sobie posyłać. Urzeczywistnią czar zmian co chwila, patrz, piękna jesień, znów nas zaszczyci. A lato będzie za trzy kwartały, glob wokół słońca zatańczy walca. Zapewniam wróci... o rok dojrzalsza, wygoni siostry już zasiedziałe. "Lato nie dopisało, ale jesień dopisze - do wiecznych zmartwień wieczną ciszę..." - Jan Izydor Sztaudynger.
  17. Urodziny. Dziewiętnaste. Dziś obchodziłbym je z przyjaciółmi na pikniku, gdzieś w górach, na ukrytej w lesie polanie, pod fioletowym baldachimem jakarandy, albo na jednej z plaż, których jest tutaj więcej niż kin i teatrów: każda wykuta w piaskowcu, oddzielona od następnej niczym alkowa stromymi skałami — skały obsuwają się prosto do morza i zagradzają drogę nieproszonym gościom. Najcenniejsze są te, do których nie ma dojścia od strony lądu i trzeba płynąć wzdłuż brzegu, zakotwiczyć łódź w malowniczym miejscu, położyć się na materacu z kolorowej pianki, kołysać w rytmie fal z twarzą zwróconą ku słońcu. W takich chwilach należy przestać myśleć o czymkolwiek i wyczuwać instynktownie pluskające wokoło życie, wchłaniać je każdą tkanką ciała, otworzyć się na wszystko bez obaw, jak muszelka kryjąca najdroższą perłę… Ale kiedy kończyłem dziewiętnasty rok, takie magiczne chwile były mi nie znane. Otaczał mnie chłód poranka, ścieląca się nad wilgotną ziemią mgła, mokre od deszczu ulice, w których odbijają się światła sunących powoli, kopcących białym dymem samochodów. Bokami ulicy szli ludzie: pochyleni nisko, grubo opatuleni w szare ubrania, nie patrzący sobie w oczy, niczym konie ciągnące na grzbiecie ciężar jeszcze jednego dnia udręki zwanej życiem. Jesienny wiatr strącający zeschłe liście z drzew, zimowa plucha, w której dziewiczy śnieg stapia się w błotnistą breję. Promyk słońca, suchy kąt, jej oczy wypatrujące tego samego… Jedyne co miałem naprawdę to młodość i choć było to więcej niż wszystko co przyszło później, nie zdawałem sobie wtedy z tego sprawy. Tak samo nie potrafiłem patrzeć na siebie z boku, obserwować skąd przychodzę, czemu idę właśnie tam, a nie gdzie indziej? Dawali jeść, to wymiatałem talerze do czysta; polewali, wypijałem do dna; a gdy zagrali, tańcowałem do utraty tchu. Wystarczył nieśmiały uśmiech, a goniłem ją za siódmą górę, aż zaczęli dzwonić w kościołach, bić na alarm, strzelać na postrach, a ja się z tego śmiałem i goniłem ją z jeszcze większą ochotą dalej. Dlatego gdy dziś myślę o tym młodym człowieku, którym byłem niegdyś, nic do niego nie czuję, nic mnie z nim nie łączy, oprócz nazwiska i dnia urodzenia. Tym łatwiej jest mi o nim pisać: słowa przychodzą same, bez emocji, obojętność to mój sprzymierzeniec, sędzia, któremu pozostawiam jego losy. Czekałem zniecierpliwiony długie chwile na telefon. Pamiętam, że założyłem granatowy garnitur, ale co mnie do tego skłoniło, nie potrafię w żaden sposób wytłumaczyć. Paczka z liceum rozpierzchła się na cztery strony świata, nowych znajomości nawiązałem niewiele, bo większość kolegów z roku szła zaraz po zajęciach zakuwać intensywnie do akademika. Z tej posuchy towarzyskiej usiłował wyratować mnie brat cioteczny, Jurek, który obiecał zaprosić dziewczyny, o jakich mógłbym sobie tylko pomarzyć: studentki z czwartego roku. — Będziesz się mógł od nich sporo nauczyć — powtarzał przy każdej okazji. Dopiero po ósmej zadzwonił uprzedzić, że są jakieś problemy, ale żebym się nie martwił, bo wszystko idzie zgodnie z planem. Po kilku papierosach i szklance mdłej herbaty rozległ się dzwonek u drzwi, w których zamiast studentek ujrzałem Jurka z kolegą. Stali na chwiejących się nogach i przyglądali zdziwieni: Kim jestem i czemu ich zaprosiłem? Kolega taszczył na plecach pękaty worek, jakiego Mikołaj używa do transportowania prezentów pod choinkę, tylko tym razem worek pobrzękiwał szkłem od butelek z francuskim winem la’patique. Połowę zdążyli już wypić po drodze, ale z tego co zostało, wciąż można było nieźle się narąbać. Usiedliśmy przy stole, każdy z nosem w butelce i zasępioną miną: jest co wypić, ale nie ma się z kim bawić. Na górnym piętrze grała głośno muzyka, dolatywało znad głowy rytmiczne walenie butami w sufit, co nas wpędzało w jeszcze podlejszy nastrój. Po bliższym rekonesansie ustaliłem, że mój sąsiad spędza wieczór w towarzystwie dwóch koleżanek z pracy, które również są w nie najlepszym nastroju, pewnie z tego samego powodu, co my. Wprawdzie były to nie studentki, ale po krótkiej wizycie nabrałem przekonania, że również od nich będę mógł się nauczyć czegoś pożytecznego — oczywiście w kontekście doświadczenia, którego w obchodzeniu się z kobietami wciąż nie miałem. Moje koleżanki z liceum należały do innego świata: nie przywiązywały uwagi do muskułów, wprost przeciwnie — mięśniak kojarzył się im z jakimś nieoczytanym matołkiem, nie szukały facetów nadzianych, bo kasa kojarzyła się z półświatkiem, za to sięgnąć w odpowiednim momencie po Hellera, mówić jak bohater „Gry w klasy”, czymś takim można było nawet najpiękniejszej zawrócić w głowie. Niestety żadnej z tych od sąsiada, bo choć urody im nie brakowało, książkowe zaklęcia nie zdawały się na nic. Cytowałem najlepsze kawałki z Cortázara, a ona w kółko, że ładne włosy, takie gęste i pozawijane, ma większą przyjemność przeczesywać je palcami, niż słuchać mojej opowieści, a tyle w niej przecież artystycznej bohemy! Widocznie na co dzień w pracy otaczali ją starzy, bezbarwni ludzie, a jedyne co im w życiu wyszło, to właśnie włosy. Jacuś bajerował tą drugą, do czego miał wrodzony talent, a Jurek siedział w kącie z ponurą miną, bo widok roześmianych twarzy budził w nim zawiść. Patrzyłem ze zgrozą, jak kipi pod spodem, krew napływa mu do oczu i lada moment wybuchnie z siłą wulkanu. Poderwał się z miejsca i jednym skokiem złapał mojego sąsiada za gardło. Starałem się ich rozdzielić, powstrzymać od idiotycznej konfrontacji, która rozdzierała mi serce, bo Jurka kochałem jak brata rodzonego, ale również lubiłem sąsiada, za to, że choć starszy o kilka lat, zapraszał mnie do siebie i opowiadał przy piwie o swoich przygodach podczas prowadzeniu pociągów szlakami PKP. Poza tym podobała mi się jego siostra, która na szczęście tego wieczora bawiła u swojego narzeczonego, sierżanta milicji. Patrzyłem z żalem jak sąsiad zabiera koleżanki na górę, ale przynajmniej bratu wrócił humor. Złapał za telefon i wydzwaniał po znajomych, bełkotał coś do słuchawki, dopóki nie zmorzył go błogi stan pijaństwa. Nad ranem wyrwał mnie z odurzenia alkoholem natarczywy dzwonek naciskany kilka razy — w drzwiach stała jakaś kobieta: twarz jak u aktorki na amerykańskim filmie, jasne, farbowane włosy, długie, ciemne rzęsy, mocno pomalowane usta. Bluzkę na piersiach wypychał biust w kształcie okrągłych piłek, na ramionach miała biały płaszcz z lisa, rozpięty na całej długości, żebym nie przeoczył zgrabnych nóg. Taksowała przez chwilę moją zmęczoną twarz, ale chyba nie przedstawiałem większej wartości, ponieważ odsunęła mnie na bok i ruszyła korytarzykiem prosto do kuchni. Usiadła na taborecie, otworzyła lodówkę i schwyciła za pieczone udko indyka. Zajadała się tym udkiem, później resztą indyka, nie pytając mnie o pozwolenie i tak łapczywie, jakby od kilku dni nie miała nic w ustach. Po jedzeniu oblizała palce, zrzuciła płaszcz i patrzyła na nas badawczo: który ma pójść na pierwszy ogień? Jurek i Jacek wymieniali głupkowate spojrzenia, czy czasem nie popsuję im tej kretyńskiej zabawy, a wtedy pociągnęła mnie do najmniejszego pokoju. Był tak nieduży, że poza biurkiem i wąskim tapczanem nie dało się w nim postawić nic innego. Złapała mnie bez ceregieli za rozporek, rozpięła zręcznym ruchem guziki i już miała włożyć rękę do środka, gdy ktoś otworzył kluczem drzwi i do mieszkania wszedł mój ojciec. Prędzej bym się spodziewał trzęsienia ziemi! Stał w przedpokoju i rozglądał się zdumiony: czy to rzeczywiście jest jego mieszkanie, czy może trafił przez pomyłkę do sąsiada, bo wszystkie drzwi w budynku wyglądają identycznie. Utkwił wzrok na półce pod ścianą i natychmiast wszczął dochodzenie: gdzie się podziały butelki z drogim alkoholem, kto zrobił plamy na perskim dywanie i czemu wszędzie jest taki chlew? Na szczęście nie zadał sobie trudu, by zajrzeć do środka i zobaczyć turlające się po podłodze puste butelki, naczynia z kryształu i porcelany zapchane niedopałkami, a co najgorsze: spaloną firankę w balkonowych drzwiach. Rzuciłem okiem na pianino i szybko odetchnąłem z ulgą — było wciąż w jednym kawałku. Tymczasem kobieta, której imienia nie znałem, a z którą miałem zawrzeć tak bliską znajomość, podeszła do mojego ojca i zarzuciła mu niespodziewanie ręce na szyję. — Czy pan jest właścicielem mieszkania? Zdezorientowany ojciec patrzył na nią, potem na mnie, to znowu na jej słodko uśmiechniętą buzię. Wiedziałem, że usiłuje zachować fason, chociaż wszystko w nim się gotuje. W innych okolicznościach pokazałby co potrafi: zakręciłby kółeczko, stuknął w parkiet obcasem, może nawet zagrał na pianinie coś ckliwego, ale skrępowany naszą obecnością, ledwie odpowiedział na jej uśmiech, pogroził mi palcem i zniknął prędko w mroku klatki schodowej. Nie pozostawało nic innego, tylko zabrać się za sprzątanie. Moja nowa koleżanka zdążyła zgłodnieć, bo znowu powędrowała do kuchni. Opróżniła w ciągu godziny zawartość lodówki, zjadając zapasy, które mnie i ojcu miały wystarczyć na tydzień. Nie żywiłem o to pretensji, nawet czułem coś w rodzaju sympatii: pod mocnym makijażem musi się kryć zwykła, uciekającą od nudy dziewczyna. Jackowi było najwyraźniej przykro, że przyjęcie się nie udało i postanowił postawić mi na pociechę urodzinowego jeża. Przyniósł z łazienki plastikowe wiadro i powkładał do środka butelki po winie, szyjkami do dołu. Potem zapalił papierosa i wpatrywał się jak reszta wina skapuje powoli z każdej butelki do wiadra. Kiedy przestało kapać, zaczerpnął z dna chochlą i podsunął mi ją ostrożnie pod nos, żeby nie uronić jednej kropli. Poczułem wstrętny odór, skręcający mi kiszki i zmuszający do wymiotów, ale pogardzić takim wspaniałomyślnym gestem byłoby niewybaczalną obrazą. Wychyliłem całą zawartość, a wtedy zadowolony z siebie Jacek złapał za wiadro i przytknął je do ust. Wyssał jeża do sucha, otarł dłonią grube usta i mrugnął do mnie tajemniczo okiem. — Pora usunąć świadków! To mówiąc, pozbierał puste butelki i poszedł wyrzucić je do śmietnika. Gdy zszedł na parter, rozległ się nagle dźwięk tłuczonego szkła, jakby butelki spadały po schodach, a moment później usłyszałem przekleństwa i odgłos szamotaniny. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do mieszkania wpadł Jacek. Trzymał się ręką za czoło, z którego spływała krew. — Zamykaj! — krzyknął w moją stronę. — To jej alfonsiak! Rozglądał się przerażony po mieszkaniu, które miejsce nadaje się najlepiej na kryjówkę, a potem podbiegł do kobiety, będącej przyczyną zamieszania. Zareagowała na to spokojnym głosem: — Uregulujcie należność i nie ma sprawy. — Ile? — Dwa tysiące złotych. — Co?! — ryknął mój brat. — Za otwarcie rozporka? Ta uwaga nie zbiła jej z tropu, bo zrobiła minę, jakby chodziło o pranie bielizny lub mycie okien. — Liczymy od godziny. Jacek spojrzał na Jurka, ten na mnie. Nie śmierdzieli groszem, a ja również byłem spłukany. Wprawdzie matka przysyłała mi trochę zielonych, lecz ostatni przekaz przeznaczyłem w całości na zakup magnetofonu w Pewexie. Niech go zabiera i wynosi się razem ze swoim naganiaczem, ale jej to nie wystarczało. Noc zmarnowana na podśmiechujki z jakimiś gnojkami, którzy chcą ją teraz odprawić z kwitkiem. Nie wpraszała się tutaj, przyszła na zlecenie i jeszcze podpadnie swojemu pracodawcy. Fakt, uczciwa zapłata się należy, gdybym tylko mógł znaleźć sposób, jak się jej odwdzięczyć, a ona widząc moje rozterki, spuściła z tonu. Zrozumiałem, że tak naprawdę chodzi jej nie o pieniądze, tylko odrobinę ciepła i kąt, gdzie mogłaby przytulić głowę do poduszki. Włożyła płaszcz i opuściła bez słowa mieszkanie, dając mi szansę zapomnieć o całym zajściu i wrócić do porządkowania bałaganu, lecz zanim zdążyłem schwycić za odkurzacz, usłyszałem jej krzyki. Wyszedłem na balkon i zobaczyłem jak jakiś drab okłada ją pięściami po twarzy: raz za razem, coraz wścieklej, jeszcze raz w drugi policzek, żeby pamiętała za co. Nie mogłem uwierzyć, że można bić kobietę tak bezkarnie za nic, na podwórku przed moim blokiem, na moich oczach. Przewrócił ją i szarpał za włosy, i kopał z każdej strony, kulącą się od uderzeń, wołającą o pomoc. Złapałem za słuchawkę. — Dzwonię po milicję! — Daj spokój. — Powstrzymał mnie mój brat. Rozłączył telefon, po czym dodał cichym głosem: — Tak będzie lepiej. Dla niej i dla ciebie. Krzyki nagle ustały. Nie miałem odwagi wstać i sprawdzić, czy wciąż tam leży. Dopiero po dłuższej chwili podszedłem do okna. Na podwórku nie było nikogo, za to wiatr szeleścił liśćmi w trawie. Coś do mnie szeptały: pożółkłe, wyschnięte, strząsane mroźnymi podmuchami z gałęzi…
  18. Lil Randen

    Jesień

    Nagle szybkim krokiem idzie sobie jesień. Choć czasami jesień bywa niezwykła zamiast liści z nieba lecą kwiaty te z wakacji krokusy, fiołki, tulipany, lecz podobno było ich dużo więcej nikt nie umiał przeliczyć ile kwiatów było milion albo nawet milion dwieście. Jesień to jest pora roku tuż przed zimą tuż przed latem jest w sam raz do spacerów takich super.
  19. Opadną liście i nie będzie już komu filtrować spalin
  20. Opadły liście brązowe i gałęzie ciemne, i kasztanów lśniące oczy w kałużę słońca gorącą. Jak twe włosy wokół serca.
  21. Ziewnęło słońce ospale, czy na mnie pora? Zabieram przetak promieni... spojrzenia latarń. Koniec lenistwa na wodach, jesień się wprasza, ona zawsze urodziwa - czarem kraszona. Zniewalasz leśne kobierce pękami kwiatów, łąki grzybami wyściełasz - ptaki wyganiasz. Robi się ponuro - powiedz, jaki masz zamiar? Wiem, oczywiście malarski... farbą opatul. Okna zakrywasz kroplami, został szklany ekran, kos już nie chadza ścieżkami, czyżby odleciał? Dziki pastwiska zorały - lśni biel łabędzia, chmury z północy spływają, na stokach zmierzcha. Ludzie odziani w chałaty, na grządkach resztki, pobieliło raz i drugi papowe dachy. Rozparła się siuda baba i zimnem straszy, przywiodła złota bogini - wiatr jakże rześki. Popłakało i odeszło - do zobaczenia! Lato przecudne zielenią, miodem pożółkłe. Zostaw woń pożądania, ściągnij koszulkę... ...liści oniemiałych - mój świat! Bólem zardzewiał. "Tkał pajączek nitkę srebrną, było babie lato. Jesień piękna jak królewna, malowała kwiaty." - Jadwiga Ruth-Charlewska.
  22. Mgła nadchodzi. Mgła porywa. Mgła odchodzi. Do sadu, podczas malującej się jesieni, wpływa znikąd. Ogarnia młode drzewa, ogarnia stare drzewa. Porywa widok. Wszystko w bieli. Krople wody tworzą płaszcz i odbierają tamto piękno, tworząc wzorzec nowego piękna. Nagle znika. Nikt nie wie jak i kiedy. Każdy zapomina i mgła znika. Lecz niech raz pozostanie dłużej - bez względu na niepamięć ludzką. Proszę...
  23. Słońca nie widać ale mamy je w sercu dzień dobry wszystkim
  24. Złote pióro Złote strony Ludzkie strony Każde strony bliskie Tej osoby czystej Dziś przechodzą czyściec Wywalone liście Fraktale spadły z drzewa Nic więcej już nie trzeba A.K.B
  25. dmnkgl

    Zaszarzyło się

    ,,Zaszarzyło się" Za oknem niebo błękitne tak samo Jak letnim rankiem-tylko chwilę temu. Więc to nie w niebie jest źródło problemu, Że wokół wszystko jesienią skąpano. Zniknęły liście, a wypełzły koce Z ich ciemnych jaskiń gdzie spały z makatą. Zgroza! Dno widać w pudełku z herbatą I znów przy książkach przepędzamy noce. I znów leniwie mijają tygodnie. Z deszczu kroplówką do żyły przypiętą Włóczą się niemal dziś wszyscy przechodnie. I nihil novi, i mori memento. Jeden pies tylko się szczerzył pogodnie Prosto do słońca- tego wiersza puentą.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...