Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'bezsens' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 9 wyników

  1. leo

    już pora

    i już widzę jak się tracę, bez szelestu, za drzwi pokoju za drzwiami rzeczywistość bez jakiegoś sensu jak nauka bez ciekawości, rozłożone me ramiona, na brak blasku piękny obraz i już widzę, co ja widzę? czy coś, czy tak śnię, marnuje potencjał czy to problem? bo przecież dlaczego "życ nie umierać?" zadaje sobie pytanie, potem się na spacer wybiorę a jakże! były słów pragnienia ku romantykom me zażalenia, (jestesmy zgubieni) zatracone oczy, zaspana godzina próbowałem złapać moment, na zawsze się nie udało, wskrzeszony ze mnie jest poeta, jedynie niestety poeta już nie ma świateł latarni, nie ma choćby gwiazd na niebie, stanę na środku, poczekam na Ciebie, co by trwać miało wieczność dam ci światło moje, tak jak oddawałem zawsze przejdę obok bez słowa, bo tylko to pozostało gdy nie ma już tego, co spełnieniem nazywano
  2. Jednostronnie na innej linii odbioru Bez rozmów zgód i wbrew woli Uknute bez udziału osoby imiennej Urojone mrzonki na kształt fata - morgany sennej Mijają się z celem w nieporozumieniu Dwie różne drogi każda z nich wiedzie do innego celu
  3. kwintesencja

    Belladonna

    Ekspansja rozkwitu leniwie się płoży Przygnała w rewiry odległe dla wzroku Zbłąkane sylwetki, chcą koc swój położyć A zanim położyć - skosztować owoców Dwie siostry (tak zwykł się zaczynać ten dramat) Dla świata zgubione znalazły krzew jagód Dojrzałe, aż pękać próbują im w palcach Więc wzięły po jednej, jedynie dla smaku Po dwóch dla słodyczy a dziesięć na zapas Te większe najszczodrzej chce podać swej siostrze Lecz ta już zasnęła, uleciał z niej zapał Sprawdziła w atlasie - śmiertelnie trujące
  4. koralinek

    dwójpatrzenie

    z każdym upadkiem zamykam oczy coraz bardziej za nimi imaginacja zaczyna swoją własną projekcję świata urojonego bez sensu bez serca gdy taka percepcja dominuje rozłam nastaje pomiędzy zmyślonym widokiem a niemą rzeczywistością która z zewnątrz jedynie rzuca pojedyncze dźwięki w filharmonii wielkiej schizmy V 2022
  5. Przedstawienie Z nieba poplamionego watą cukrową Spadło pisklę, o martwą ziemię uderzyło, Oko wbiło się w przestrzeń nad głową, Nikt mu nie pomoże, stało się - to stało. Niby pijana Fortuna nigdy się nie myli, Ale małe życie - i tak głupio przerwane? Przecież nikt żywy nie zapłacze, nikt się nie pochyli Nad tym, co tak śmieszną śmiercią pokalane. Jedynie rudy kot przechodząc chyłkiem, Odmówi ostatnią modlitwę nad swoim posiłkiem. Za wiersz otrzymałam I wyróżnienie w konkursie o Laur Wierzbaka 2021; Dziękuję!
  6. Chrzęszcząc jak miażdżone skorupy, Drepczą od chwili do chwili. Niedawno jeszcze serca im biły, Dziś to już żywe trupy. Wszystkim odpięto uśmiechy, W lodzie czekają na biorcę. Na ich miejscu wyrosły kolce, Do który mocują twarzy reliefy. Tamta kobieta nie potrafi kochać, Koledzy zgwałcili ją grupowo. Teraz brzydzi się sobą. Nikt nie wie czemu cały czas szlocha. Brodacz, który upadł na ulicy, To ojciec wyrzucony z domu. Okazał się niepotrzebny nikomu. Dlatego w nocy krzyczy. Ten, co mu ściąga buty, to żebrak. Łazi po domach i zbiera milczenie. Czasem ktoś rzuci kamieniem, Żeby pamiętał, że win mu nie brak. W cieniu kamienicznej bramy Jakaś para nieporadnie się szamocze, Ona bezwładna, ale on ma ochotę, Stąd na niej te rany. Golem nie powstaje z krzywdy. Rodzą go skradzione serca I próchno na ich miejscach, Co drzewem nie było nigdy. Można się z nimi oswoić, Wykorzystać do darmowej pracy, A po niej choćby i zabić. Przecież to nie boli. To tylko wypalona glina. Nie tak jak my, ludzie prawi. Ich kością się udławisz, Lepsza jest ludzka padlina.
  7. Frohnixe

    krowa

    pozwól złączyć się opuchniętym powiekom bo za dziesiątym razem nawet nie dostrzegasz już konduktora pływającego żabką w szklance pasażerów pokonujących bieg przełajowy na męskich koniach Franza Marca ani tej krowy za oknem która jakby chciała to by pobiegła ale na razie żuje prozę żuję prozę smacznego dobranoc
  8. Kolejny dzień, dzień jak co dzień. Znowu wsiadam do tego samego zatłoczonego tramwaju,a wraz ze mną tłum. Tłum, który mnie przeraża. I stoję, stoję sam po środku zatłoczonego tramwaju. Z każdym zakrętem czuję się coraz gorzej. Mam ochotę wysiąść i nigdy więcej już nie wsiadać. Ale jadę, jadę dalej. Czuje się jak chwast na łące pełnej kwiatów. Patrzę przez okno, patrzę w ziemie. Robię wszystko, aby tylko nie patrzeć na tłum. Gdy tylko złapie z kimś kontakt wzrokowy czuję wstyd. Mam wrażenie, że wnikam do jego środka. Przebijam się przez tą cienką powłokę i maskę, którą każdy z nas wkłada. Jest mi wstyd, jest mi ogromnie wstyd odrazu odwracam wzrok. Czuje, że ludzie również mnie obserwują. Ich oczy są dla mnie jak ściany. Cztery ściany, które ściskają mnie i moje myśli. Czuję, że zaraz mnie zgniotą. Na szczęście wysiadam. Wysiadam i oddycham. Wreszcie mogę odetchnąć. Ściany się ode mnie oddalają. Było już blisko. Najgorsze w tym wszystkim jest to,że jutro ściany znowu się zacisną. I będą się tak zaciskać przez kolejne dni. Boję się, że w końcu zacisną się tak,że nie będę w stanie z nich wyjść. I utknę pośród czterech ścian. Ściśnięty jak tłum w tramwaju.
  9. Kolejny dzień, dzień jak co dzień. Znowu wsiadam do tego samego zatłoczonego tramwaju,a wraz ze mną tłum. Tłum, który mnie przeraża. I stoję, stoję sam po środku zatłoczonego tramwaju. Z każdym zakrętem czuję się coraz gorzej. Mam ochotę wysiąść i nigdy więcej już nie wsiadać. Ale jadę, jadę dalej. Czuje się jak chwast na łące pełnej kwiatów. Patrzę przez okno, patrzę w ziemie. Robię wszystko, aby tylko nie patrzeć na tłum. Gdy tylko złapie z kimś kontakt wzrokowy czuję wstyd. Mam wrażenie, że wnikam do jego środka. Przebijam się przez tą cienką powłokę i maskę, którą każdy z nas wkłada. Jest mi wstyd, jest mi ogromnie wstyd odrazu odwracam wzrok. Czuje, że ludzie również mnie obserwują. Ich oczy są dla mnie jak ściany. Cztery ściany, które ściskają mnie i moje myśli. Czuję, że zaraz mnie zgniotą. Na szczęście wysiadam. Wysiadam i oddycham. Wreszcie mogę odetchnąć. Ściany się ode mnie oddalają. Było już blisko. Najgorsze w tym wszystkim jest to,że jutro ściany znowu się zacisną. I będą się tak zaciskać przez kolejne dni. Boję się, że w końcu zacisną się tak,że nie będę w stanie z nich wyjść. I utknę pośród czterech ścian. Ściśnięty jak tłum w tramwaju.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...