Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'krótkie' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 19 wyników

  1. Nowy zaczyna się listopadowy dzień, jeden z ostatnich. Zamarźnięty szron się roztapia, pierwszy śnieg który w nocy spadł przepowiada szarą przyszłość. Idąc tak leśną drogą zauważam że drzewa już nie są pokryte żółcią Austriacką, czerwienią roku 52, nie ma pomarańczy obywatelskiej a niebo już nie układa białych chmur w kształt orła z koroną na niebieskim tle. Słychać stukanie wiewióra z jego ukrycia w drzewie starym, robi on ostatni inwentarz przed ciemnymi miesiącami. Świstak wynurza się ze swej nory na sekundę, zbudzony zapachem nowego życia. Lecz chowa swój włochaty pyszczek z powrotem po tym jak zrozumiał że to tylko grzyby rosną. Tak! Tam gdzie przed chwilą liście spadły, jabłko zgniło i lis stary padł. Tam teraz dominuje nowe życie, całkowicie oznajmujące swe niedługotrwałe zwycięstwo. Droździk przelatujący pędem zatrzymuje się na chwile na polskich drzewach i śpiewa. Ostrzega że skąd on przybywa już dawno śmierć zapanowała. Pokryła wszystko bielą i schowała wszystkich ludzi którzy mówią przeklętą Słowiańszczyzną do swych domów. Każdy zwierz na tą nowinę jeszcze w głębsze krzaki ucieka. Tworząc ostatnią pieśń repertuary natury na ten sezon. Tak też człowiek szczęśliwy idzie, złudnie myśląc że zaraz nie przyjdzie śmierć i to leśne przebudzenie nie jest chwilą i reakcją na zmiany. To ostatni moment kiedy jeszcze widać słońce, które już szara armia oficerów i bandytów odsuwa od dominacji. Ostatni moment na pożegnanie. Taki też morał z tej historii. Ażeby coś umarło, musi wpierw się przebudzić i odrodzić, zauważyć że umiera. Kamil.P - 25.11.2023
  2. Czasem, spacerując po łąkach oraz lasach. Potrafię ujrzeć jak żyli nasi przodkowie tysiące lat temu. Zamykam oczy i otwiera się przede mną inny świat. Nastaje poranek w pewnej dolinie górskiej w południowej Europie pokrytej mała warstwą śniegu. Gdzie znajduję się tymczasowa posiadłość pewnego klanu. Z wielkiego okrągłego namiotu wykonanego ze skór wielkich bestii. Wychodzi paru mężczyzn, wyruszają oni na grupowe polowanie, na daleką podróż aby upolować jakąś olbrzymią zdobycz. Z przodu tej grupy idzie facet około czterdziestoletni. Nosi on długą czarną brodę oraz bliznę która dzieli jego poważną twarz na pół. To lider tej grupy. Wybrany przez nich nie przez szereg nierealnych obietnic, a dlatego że to silny oraz mężny człowiek. Zdolny do zaprowadzenia grupy do szczęścia oraz dobrobytu. W międzyczasie kobiety zostają z dziećmi w namiocie. Przynoszą drewno na opał, zbierają zioła, suszą skóry. Ale nie są one słabe, nie raz muszą polować na króliki, jelenie czy renifery. Zostaje też z nimi ktokolwiek bardziej poważniej ranny. Dbają oni o rannych i chorych, bo wiedzą że kiedy już będzie lepiej to oni im pomogą. Ich przodkowie przebyli setki kilometrów. Starcy opowiadają młodszym o dalekich oraz gorących ziemiach pełnych egzotycznych zwierząt. Sami ich nie widzieli choć im też lata temu starsi opowiadali. Niektórzy członkowie plemienia są lekko inni od reszty. Jaśniejsi, czasem rudzi. Z lekko większymi głowami oraz grubszymi kośćmi. Są to dzieci stałych bywalców tej rodziny oraz ludów które zastali w tym regionie, ludzi innych lecz w istocie rzeczy takich samych. Ich różnice są niewidzialne dla reszty, pomocna dłoń to pomocna dłoń i nieważne że może być krótsza. I tak patrząc na naszych dalekich pra dziadków i pra babcie. Po wielu mileniach ewolucji mogę stwierdzić że staliśmy się zupełnie jak ten starszy mamut którego nasi przodkowie oddzielali od reszty stada aby upolować. K.P 02.08.2023
  3. Podstawowe Punkty Statutu Państwa Jaszczurów 1. Każdy jaszczur ma prawo wychłeptać co najmniej dwa jaja dziennie. 2. Tatuaże 3D zakazane są na genitaliach i językach. 3. Każdy jaszczur z urban-licencją może być cyklistą zmechanizowanym. 4. Maks dwie mutacje w roku. Muta-Zabiegi nigdy nie są refundowane. 5. Patenty "Sci-fi" są na licencji otwartej, chyba że jaszczur ma status kowala. 6. Jaszczurze leża mogą się łączyć w maksymalnie pięciokrotne aglomeracje. Wszelkie stosunki w aglomeracjach są niepodlegle prawu i nie podlegają inwigilacji. 7. Plujące kwasem jaszczury przechodzą szkolenia bojowe i stawiają sie regularnie na militarne zgrupowania. Mogą zażywać narkotyki. 8. Jaszczurze spluwy ładowane tylko w certyfikowanych punktach. 9. W departamentach pobocznych wskazane są orgie umiarkowane. 10. Jaszczura może złożyć jaja w obrębie leża, aglomeracji leż lub w dobudówkach gniazd noworodczych
  4. Pewnego słonecznego lata postanowiłem przejechać się pewną udeptaną drogą która idzie wzdłuż pobliskiej rzeki. Może prowadzę vana, stary Amerykański samochód lub rower. Ale jedno jest pewne, iż mam idealny widok na ludzi przechodzących obok mnie. Gorące słońce wyciąga ludzi z domów niczym mysz którą lis ze swej nory wyciąga. A orzeźwienie rzeki przyciąga człowieka spragnionego chłodu. Mówię wam to bo jestem przeklęty, Myśli które przechodzą przez mój umysł nie pozwalają mi na spokojny przejazd. Zatrzymam się na krótką chwilę i już dalej nie będę jechał sam. Bo ma żona nie wie iż pragnę w życiu czegoś innego niż jej smutnych ust. Wezmę tych najpiękniejszych oraz najniewinniejszych, tylko dobro może zaspokoić szerokie usta zła. Zaproponuję ci przejażdżkę której twe młode oczy nie zapomną, postrzelania z mej wiatrówki której tak naprawdę nawet nie ujrzysz czy wizytę w barze gdzie sam nie jesteś mile widziany. I tak zrobię to, pragnę tego. I tak zaopiekuję się mymi współtowarzyszami do samego końca gwarantując im wygodną glebę tam gdzie będą spoczywać. I tak wydarzyło się to wiele razy, bo jak można nie skorzystać z letniej chwili? Już wiedzą że grasuję, nie ucieknę zbyt daleko ale tak samo jak me ostatnie ofiary. I tak przesiaduje teraz w areszcie, gram sam ze sobą w karty. Gdy przechodzą obok mnie stróże, chcą się mnie zapytać "czemu to zrobiłeś?", lecz gdy patrzą mi się w oczy już znają wszystkie odpowiedzi. Prawnik nie pyta już się mnie o nic, tylko siedzi przy stole oraz modli się aby ludzie zapomnieli o tym kogo broni. Wiem już że nadszedł mój czas. Przychodzi do mnie spowiednik na chwilę przed końcem. I mówi mi że rozmawiał z diabłem, nie mógł mu dużo o mnie powiedzieć, bo się boi mnie. Ale mógł zapewnić go że już za nie długo się z nim spotkam. Tak też w ostatnich chwilach mego życia uśmiecham się. Bo żyłem tak jak chciałem. K.P 14.06.2023
  5. Belby zbudził się wczesnym wieczorem na obcych sobie przedmieściach, bo zeszłej nocy położył się do łóżka i łyknął pigułkę od łysego mentora. Spokojna burza oddalała się od miasta. Chmury, jaśniejsze i ciemniejsze, jeszcze bardziej przyspieszyły. Kotłowały się jak dwusmakowa krówka gotowana na wolnym ogniu. Wiatr rozszalał się, możliwe, że w swej skrętności zaginał tu prawa fizyki. Rozwidlał się i kręcił jak rój nanobotów. Belby wkraczał w głębiny cyber-urbanu. Napotykał coraz więcej cichociemnych przechodniów, podążających za nim chytrymi oczkami, taksującymi ubiór naszego świata. Większość z nich była cyborgami, cybernetycznie podrasowanymi obywatelami, którzy mleczka pod wieczór to raczej grzecznie nie piją. Tacy raczej przesiadywali już w swych domostwach, niskich, niewyszukanych zabudowaniach, z których okien wydobywały się ciepła światła. Na ścianach grasowały graffiti, na dachu nierzadko brzęczały lub syczały dziwne maszyny, tłokopodobne i sykliwe, płyty elektroniczne z diodkami zajebiście strzeliste lub wielomodułowe wiatraczki zmechanizowane śwarne w swych obrotach. Ponad dachami przelatywały czasem małe, kulkowe pojazdy z płetewkami metalicznymi, za małe jednak, by wiozły pasażerów, toteż musiały być to robaczki samoistnie fruwające lub zdalnie sterowane. W obskurnych zabudowaniach centrum szybko odnalazł wskazane przez łysego mentora wejście na tyłach opuszczonego teatru. Obejrzał się za siebie na blokowiska, w którym większość okien zabito dechami. Ruszył przed siebie i wyważył barkiem drewniane drzwi. Zszedł po zbutwiałych schodkach, kierował się korytarzem, mijając pokoje. Siedziały w nich cyborgi, grały w karty i popijały tequilę z brudnych szklanek. Nikogo nie dziwiła obecność Belby’ego, został zapowiedziany. Dotarł do salki na końcu, gdzie czekali na niego za stołem. Położył się. Ci, którzy pili kawę, odstawili kubki na blat przyścienny. Wstrzyknęli mu coś w ramię. Gęsta, luminescencyjna substancja, wpychana tłokiem w system żylny. Wbili mu sci-fi strzykawki w drugie ramię, nogi i korpus. Rury z ssawkami, jak głowy hydry, wypełzły z baniaka w suficie i przyssały się do ciała Belby’ego. Cyborgi w kitlach uwijały się nad jego ciałem, wykrawając zdrętwiałe członki. Wstawiali blachy, moduły cyfrowe i mechaniczne kończyny. Belby zamknął oczy, wsłuchując się w odgłosy cięcia, wiercenia i spawania. Cyberpunk, nie jestem już człowiekiem. Młodzieńcze ciało stawało się doskonałe. Ściągnął brwi, uśmiechnął się. Pierwsze, co zrobi, gdy wstanie ze stołu, to weźmie jeden z tych kubków na blacie i zmiażdży go w mechanicznej dłoni.
  6. „Odbyłem kiedyś podróż astralną, jaźń utknęła na statku z wielkimi grubasami. Bujało jak skurwysyn, a oni siedzieli przy stole długim jak zmutowany jamnik i wpierdalali surowe mięso.” „Przychodził gruby kucharz i szlachtował tych, którzy nie oddawali surowizny. Bo chciał ją im smażyć i miał w dupie ich jebane gusta.” „Zarżniętych zaciągał do kuchni, gdzie przerabiał na mielone, którym karmił brudne kundle” „Bujało i grubasy wpierdalały, tak mocno, że rzygały. A tym, którzy zbyt rzygali, wykrajał kucharz gardła i martwe cielska takoż dawał na mielone, by lepić dla psich miluchów pulpety królewskie.” „Co trzeci bebech zostawiał i na salę im wystawiał, a przechodząc, dudnił o nie łyżką jak w tam tamy, żeby trochę muzykusa grubasy do kotleta miały.” „Potem z nudów parę ciachnął, i tych mlaszczących zbyt głośno. Jednego do kuchni siłą zaciągnął i pod kranem utopił. A grubasy wpierdalały i wszystko w dupie miały.” „Wystawiał wielkie rożna i nadziewał tych najbardziej spurpurowiałych. Kręcił i przypiekał, pieprzył, potem solił i znów pieprzył, potem gwałcił wszystkimi przyprawami ze swych zestawów wymarzonych.” „A kiedy posnęły syte grubasy i najedzone, ściągnął kucharz przepocone wszędzie koszuliny. Zrobił z nich stryczki, zaciągnął na szyje i wywalił śpiące cielska przez okna bulajowe” „I tak wszystkich tam zajebał, pierdolone all in exclusive, w tej przeprawie statkowej za milion złotych od łebka” Z nagrania z dziwnych kaset
  7. Idziesz sam do kina, bo spontan, bo dobre oceny Cola wypita na reklamach, masz jeszcze draże na potem Nudny akcyjniak, Zasypiasz, telepiesz się w fotelu, wyginasz nogi jak owad Po 2 godzinach idziesz do klopa, onanizujesz się Strzał endorfin, trochę pomogło Wracasz na salę Po kwadransie znów zasypiasz Nawet Keanu nie ratuje Potem na placu, czekasz na busa Cykasz foty jakimś królikom w witrynie sklepowej To chyba sklep z ubraniami Chwalisz się fotkami na Messengerze Wracasz do domu, śnieg pada Drink, onanizujesz się Ślęczysz przed kompem, na you tubie filmiki tai chi puszczasz Jutro poćwiczysz, dziś już jest za późno Jednak coś tam ćwiczysz Zasypiasz
  8. Gdzieś w oddali największych miast świata znajduje się jakże wyjątkowe miasto. Zwane Sodomą, posiada mądrego władcę. Króla bezimiennego III który nie raz w swym wielkim talencie do władzy oraz dyplomacji sporządził wiele dekretów które zachwyciły lokalnych mieszkańców. Lecz prawda w tym przypadku jest prosta, iż jego umiejętności marnują się w tym mieście niezwykle. Ponieważ siedlisko to nie należy do zwykłych. Ludzie tu nie pragną większych dostaw chleba, czy polepszenia sytuacji na rynku pracy. Wszyscy chcą tutaj aby zaspokoić ich nie kończące się pragnienia przyjemności. Leżąc w śród wielkich łoży ścielonych najlepszym jedwabiem w których uprawiają czyny, tak oddalone od norm oraz potrzeb seksualnych reszty ziemskiej populacji że gdybym je tutaj opisał. Nikt z was nie chciał by już podjąć się rozmaitych czynności prowadzących do nawet najmniejszej przyjemności. Ściany wszystkich domów od środka pokryte są wszelkimi ludzkimi płynami, rozpoczynając na łzach oraz ślinie kończąc na krwi. Ktokolwiek wstąpi do tego miejsca traci wszystkie swe życiowe potrzeby zostawiając tylko pożądanie. Pompeje przy tym zgromadzeniu to katedra. Wracając do głowy tej osady, nie należy on do świętych. Sam popełniając stale czyny, nieuznawalne za godne ani też dobre w naszym świecie. Jego posiadłość leży w centrum geograficznym aglomeracji. Nie dlatego że król posiada najważniejszą rolę dlatego też musi być jak najdalej od murów. Ale dlatego że każdy w tym zakamarku ludzkości go pragnie. Pewnego dnia pijąc najszlachetniejsze wino na swym tronie, myśląc o swym królestwie. Zauważył problem swego rządu, że przez wszystkich uznawany jest za bezimiennego, gdzie tak naprawdę posiada imię. Nikt nawet się o nie zapytał kiedy wręczano mu koronę. Postanowił więc przejść się wzdłuż kamiennych ścieżek osiedla, aby się przewietrzyć się. Chodząc tak poczuł się dziwnie. Słońce właśnie weszło na centrum niebios lecz nie ma ani jednego handlarza na targu, piekarza biegnącego z worami mąki czy nawet matki która by wyglądała na swe dzieci z okna kiedy te korzystają ze swego dzieciństwa. Chodzi tak po nietkniętych przez nikogo ścieżkach. Sam jak drzewo pośrodku sawanny. Postanowił że pora na zmiany, powrócił do swej willi. Prędko zasiadł za swym dębowym stołem oraz pośpiesznie rozpoczął spisywać nową ustawę na wielkim kawałku papieru który miał pod ręką. W ten wpadła jedna z mieszkanek, ubrana w czerwone szaty. Objęła go od tyłu oraz chwyciła go za jego kroczę, pytając się go co robi. On ją odtrącił pokazując iż ma na głowie obowiązki. "Muszę prędko spisać nowe prawo. Nasza metropolia ma doskonałą statystyki ludności, jednak należą się poprawki", powiedział zapracowany. Kobieta znużona pochwyciła jabłko z kosza leżącego na rogu stołu oraz mały nożyk. Spojrzała na to co jej kochanek piszę. I ze strachem w oczach zadała mu głęboką ranę w jego bok. Lecz nie natychmiastowo śmiertelną, przerażony władca upadł z krzesła. W tym samym momencie kobieta zniszczyła papier na którym pisał krzycząc "nie zrobisz mi tego!". Rzuciła się na niego po raz kolejny z próbą zakończenia jego życia. Lecz ten wyrwał jej nożyk z rąk oraz wbił go prosto w jej gardło. Plując swą własną krwią kobieta upadła na bok, po chwili zmarła. Przerażony nastaną sytuacją zrozumiał iż nie może uratować tego miejsca. Tak więc powoli słabszy mężczyzna rozpoczął pożar w swym domu których pochłoną wszystkie jego stare zmiany oraz zwłoki dziewczyny. Wybiegł na ulice, zauważył że w około płonącego domu zrobił się mały tłum gapiów. Ten pokazał im swą krwawą ranę prosząc ich o pomoc. Lecz ci nie chcieli mu pomóc, wręcz napaliło ich to bardziej. Widząc iż nie ma ani jednego człowieka który by kochał coś innego niż własne pożądanie. Wybiegł ostatkiem sił z miasta. Gdzie na skałach obok zmarł. Lecz przed tym zaobserwował iż mury oraz cała grupa domów nikła przed jego oczyma. Bo do Sodomy mogą wstąpić tylko ci, którzy upadli najniżej, a wszyscy inni nawet nie są jej świadom. Kamil P 11.03.2023
  9. Słońce powoli wstaje na horyzoncie oznajmiając nowy dzień. Piękne jasno pomarańczowe światło odbija się od okien oraz stalowych elementów wieżowców które stoją wokół mej w porównaniu do nich drobnej osoby. I tak spaceruje po chodnikach które już przestały być oświetlane przez stare latarnie oraz obserwuje jakże piękne otoczenie. Ludzi w garniturach pędzących do swego biura z kubkiem kawy w jednej ręce a w drugiej z walizką. Żółte taksówki które pędzą po ulicach aby szybko zaprowadzić swych klientów do wybranego celu. Wchodząc do wielkiego parku, wszędobylska zieleń traw oraz drzew które są już na szczycie swego rozwoju, oczekujących powoli swej sennej rutyny uszczęśliwia wzrok każdego. Stukanie poranne dzięcioła pobudza człowieka do życia. Przez środek parku spaceruje młoda para zakochanych, nie patrząc na otaczający ich widok skupieni są na sobie i na wspominaniu przeszłej romantycznej nocy. Zadowolony widząc piękno tej chwili spaceruję dalej po mieście. Wychodzę na plaże i oglądam ruchliwe morze połyskujące jeszcze powoli kończącym się wschodem słońca. Niebiesko pomarańczowa polana którą przebija w oddali żółty statek który właśnie rozpoczyna swój pierwszy kurs tego dnia. Podnoszę swą głowę do góry i podziwiam piękne błękitne niebo, bez ani jednej chmury. Jakże wspaniały jest ten dzień. To właśnie świat który znam. Lecz w pewnym momencie chwila ta zostaje przerwana przez szybki świst nad mą głową po którym nastąpił głośny trzask, kula ognia która teraz oświetla na czerwono pobliskie budynki oraz krzyk ludzi. Tych samych którzy jeszcze przed chwilą byli skupieni swą poranną rutyną teraz biegną w mą stronę oraz mijają mnie. Nie wiem dlaczego ale nie mogę się ruszyć, stoję i obserwuje jak niebo które do tych czas było czyste, powoli się robi ciemniejsze z każdą chwilą, zapada noc w środku dnia. Widzę jak ludzkie życia kończą się na moim widoku, bez możliwości pomocy. Potwierdzając me obawy o niebezpieczeństwo nastąpiła kolejna eksplozją. Banda głupców wbiła nóż do tapet w kręgosłup giganta, nie zabijając go ale paraliżując. Spadające kartki papieru po ulicach nagle zmieniły się w wielką falę kurzu która rozpoczęła przepędzać ostatnich ludzi w tej okolicy, jakby to nie było ich miejsce. W końcu mogę znowu się poruszać, więc biegnę z daleka od tego widoku z płaczem w swych oczach. Coś jest nie tak, nie mogę zatrzymać swych nóg, ciągle biegnę. Tak więc kieruję się do najbliższego wejścia metra, w dół po schodach do już pustego pomieszczenia. Biegnę w stronę najbliższej ściany, uderzam w nią swym czołem mając nadzieję że stracę przytomność i skończy się ten koszmar. Niestety tak też się nie stało, lecz nie biegnę już. Pozostało mi tylko siedzieć w koncie holu, oraz łykać swe własne łzy. To właśnie jest świat który znam. Kamil. P 04.03.2023
  10. "Tej nocy śniłem o trzech albo pięciu świniach. Nie były głodne, były spragnione władzy. W swych świńskich dążnościach tak bardzo zapalczywe, że w ryjach po osiem dziurek miały..." "...żeby tlen energetyzował ich chciwe, tłuste od toksycznej ambicji cielska." "Zgrzytały każdym ze swych pozostałych dwóch zębów, gdy w nocnych naradach knowały zdrady, mordy i gwałt." "A grały przy tym w kierki i diablo oszukiwały, bo damę pik ściągała szóstka trefl lub dwójka serc." "W końcu trochę ze świńskiego grona pomarło, od pijaństwa i uzależnień. I świń tedy, powiadam Wam, zostało siedem lub trzy." "I siedziały tak świnie o wielkich zadach, na każdym świńskim łbie tkwiło pięć niebieskich czapek, albo sto. I z nerwów ogryzały każdą ze swych stu lub dwustu obmierzłych racic." "A ogryzały ich czterysta i sześćset albo i osiemset, bo i na racice sąsiada chyżo się łakomiły." "Potem oszukiwały już bez umiaru, bo każdej karcie pik nadały moc damy pik, a najbardziej dziewiątce pik lub siódemce pik, lub czwórce pik." "I zastanawiały się podczas kierek nad sensem życia, bo nad kierkami najlepiej się nad tym zastanawia. Do takich wniosków doszły już świńskie mózgi przed mileniami." "I wiedziały one w tej chwili, i w każdej kolejnej chwili przyszłości, że w życiu nic nie jest dobre lub złe, wszystko jest przemieszane, i myślały tak o tym nie siedem, a siedemdziesiąt siedem razy." "W końcu doszły do najmądrzejszego wniosku, który zmienił całe milenia świńskiej edukacji. Że nie ma dobra i zła, lecz tylko potęga i ci, którzy nie mają sił, by do niej dążyć." "Dlatego też ich cielska do władzy napaliły się ze wzmożeniem wręcz trzykrotnym, choć nie było to możliwe, bo dawno osiągnęły pułap w tej materii." "Na zakończenie dnia posnęły świnie, upiwszy uprzednio po cztery łyki bimbru najmocniejszego. Bo nazajutrz trzeba było wstać." "Wyjść na pole i dalej słuchać się świniopasa." Z nagrania z dziwnych kaset.
  11. Żyję w czasach pokoju, chociaż byłem uczestnikiem większej ilości bitew niż nie jeden rycerz, w czasie zguby swego kraju czy żołnierz "szczęśliwie" przeżywający kolejne bitwy bez urazy fizycznego podczas Wielkiej Wojny. Potyczki te wszystkie nie dzieją się w mym sąsiedztwie czy na dalekiej planecie. A w innym wymiarze, odległym chociaż mi tak bardzo bliskim. Wszystkie one dzieją się we mnie. Hordy ciała i Armie umysłu ułożyły się na dwój krajach wielkiej polany pełnej wysokich traw i głazów. Teren ten jest praktycznie płaski niczym stepy Akermańskie. Tych pierwszych było więcej chociaż byli oni uzbrojeni w arsenał z przed wieków. Stare lecz ciągle piękne Husarskie zbroje lśnią w świetle wschodzącego słońca. Konie niecierpliwe dyszą parą ze swych nozdrzy. A za nim przygotowane są potężne armie Hellenistyczne. Rycerze w Greckich zbrojach, w jednej ręce trzymają okrągłe tarcze wykonane z jakiegoś metalu, a w drugiej Sarisę, długą tradycyjną włócznię z czerwonymi i niebieskimi flagami przymocowanymi przy grocie. Tyłów bronią setki średniowiecznych łuczników i kuszników. Na głowach ubrane mieli okrągłe srebrno rdzawe hełmy. Resztę ciała zaś broniła tylko warstwa ubrań w kolorach białych i szarych. Za to w Armii pierwszą pozycję zajęło kilka rzędów piechoty korony Brytyjskiej w czerwonych mundurach z białymi spodniami i czarną trójkątną czapka. Do obrony zaś mieli broń palną wyposażoną w bagnety. Głębiej w ułożonym wojsku stało na czarno ubranych kanonierów, każdy z nich miał przy swym boku małą armatę. Jeżeli wróg przedarł by się przez pierwsze dwie grupy, nie zdołał by tego samego uczynić z pięcioma potężnymi czołgami rodem z II Wojny Światowej. I tak w pewnej chwili obydwie stada zaczęły napierać na siebie. A na środku pola szybko pojawiło się pełno dymu. Bitwa ta trwała długo z powodu dużej ilości posiłków z obu stron i chaotyczności bojowania bez dowódców. A ja z daleka, stojąc na jedynym wzgórzu w okolicy przyglądam się bitwie. Wydaję się najbardziej dotknięty nią, chociaż nie uroniłem ani kropli krwi z żadnej rany ani też nie stoję po żadnej stronie. Rzucam się i toczę się z bólu podczas gdy ma skóra cała jest mokra od potu. Którakolwiek ze stron bo zwycięstwie spali twierdzę drugiej tworząc reakcję łańcuchową która ze sobą zgarnie bazę zwycięzców pozostawiając tylko ruiny. Bitwa trwa długo i powoli wyczerpuje obydwie strony. Nagle z daleka słychać krwiożerczy wrzask. Na horyzoncie wyłania się ogromny i straszliwy stwór pędzący w stronę bitwy. Wysoki na dwa metry, ciało miał goryla całe czarne z ogromnymi czerwonymi oczami. Bestia posiada dziób wyposażony w ostre jak małe nożyki żeby i pół metrowym językiem. Stwór wpada w mężczyzn kończąc ich życzę i to "ruchliwe spotkanie". Pozostawiając mnie z bólem głowy i dezorientacją w czynnościach które właśnie wykonałem. Po tej okropnej scenie pojawią się kolejne i następne. Każda z nich trwała chwile po której były one kończone, chociaż każdą z nich pamiętam. Bo to co boli nigdy nie umiera.
  12. Od autora: Cześć, wzięło mnie na takiego kwaśnego szota :D pisane wyłącznie humorystycznie, specyficzne. Mistrzowski brąz Bogusław zapragnął rozkoszować się urlopem, więc wyjechał z kumplami na małą wyspę, gdzie wynajęli domek właściwie tuż przy plaży. Mogli sobie pozwolić na drogie wakacje, ponieważ sprzedawali młodym narkotyki, bardzo prestiżową pornografię oraz udostępniali uczniom szkoły podstawowej obiekty pod srogie libacje, które często kończyły się śmiercią wielu dzieci. Gdy kumple palili haszysz, Boguś poszedł poopalać tors na plaży, bo już najsilniejsze południowe Słońce ustało i można było bezpiecznie złapać trochę brązu. Bogusław roznegliżował tors na piachu i popukał w skórę naokoło sutków, bo kiedyś zasłyszał plotkę, że skóra tamtejsza słabiej wchłania promieniowanie UV i potrzeba dodatkowej stymulacji. Sensorykę wszelaką Bogusław miał obcykaną, bo za młodu specjalne kursy masażu odbywał, i teraz popukać się w cycki nie było dla niego większym jakimś szkopułem. Ryba raz z wody wyskoczyła, to się przeląkł, ale relaksem równie sprawnie władał, nerwice mu były dalekie i obce, toteż wartko wrócił ciałem do linii na złocistym piachu i nie potrzebował nawet recytować mantry Om ani jakiejkolwiek innej, a już niemal zasypiał niczym bobas spojony promieniami mleka. Przebudził się jednak z sykiem, ponieważ poczuł, że przesadził ze stymulacją sutków, owe zaczęły piec od nadmiaru słońca, więc zapragnął poczuć na ciele kojącą moc olejku. Wyjął tubkę z torby podróżnej, otworzył swe smarowidło plażowe i mocno ścisnął w prawicy, że aż knykcie pobielały. Biała plazma wytrysnęła z tuby niemożebnie mocno, takiego wytrysku Bogusław jeszcze nie doświadczył. Plazma wzleciała wysoko w przestworza, po czym opadła nieelegancko na piach. Niemożebnie ciężka, wyżłobiła dziurę głęboką jak nora dla zmutowanej łasicy. Fale uderzeniowe wstrząsnęły wyżłobionym treningami układem mięśniowym Bogusia. Plazma w dziurze zaczęła się kotłować, pryskała w górę strumieniami, jakby morda w piachu pluła rzygami. Wreszcie z substancji uformował się humanoidalny twór. Biały człowieczek z głową w kształcie żarówki i dwoma czarnymi pestkami oczu, jak napompowane radioaktywnie daktyle. – Więc chciałeś się poopalać? – spytał przybysz na poziomie telepatycznym. – Nie pogardziłbym nutą brązu. – A więc chcesz być mistrzem opalenizny? – Oczywiście. Jestem wirtuozem wielu dziedzin. Na przykład potrafię opylić kokainę noworodkowi. – Imponujące. Będę więc z tobą szczery. Zasługujesz na prawilny brąz. Pozwól, że cię napromieniuję. – Proszę, bez krępacji. Boguś wyprostował nogi i wsparł się na łokciu w oczekiwaniu na kosmiczne solarium. Plazma-przybysz uformowany ze smarowidła uniósł ręce nad głowę i złączył je palcami. W przestrzeni trójkąta z dłoni zmaterializowała się płynna przezroczysta substancja, po czym zastygła. Utworzyła się soczewka skupiająca. Paliczki plazma-przybysza ułożyły się w odpowiedniej konstelacji i dzięki temu soczewka wewnątrz nabrała takich krzywizn, iż przechodzące przezeń promienie słońca skupiały się niemożebnie mocno. Przybysz tak ustawił soczewkę, by promienie atakowały tors Bogusia, nim jednak zdążył wprowadzić jakiekolwiek modyfikacje dostosowawcze w strukturze soczewki, Bogusław zajął się ogniem i w parę sekund sfajczył do postaci zwęglonego humanoida. – Przesadziłem. Chwilę pomyślał, jakby aferę odkręcić, ale żadne rozwiązanie nie zajaśniało w bąblu głowy. Kumple Bogusia wyjrzeli z chaty, zaciekawieni jak tak długo potrafił wytrzymać bez używek. Przeszli na plażę i nieufnie zerknęli na kosmitę. – Gdzie Boguś? To on tu tak leży? – Ale poczerniał, chyba zgon. Wiedziałem, że długo nie wytrzyma bez używek. Wygrałem. Kumple przelali mu dla spokoju milion złotych na konto, bo o tyle się założyli. Zaproponowali kosmicie browca w chacie, bo zaintrygowały ich jego daktylowe pestki oczu. Balowali długo i obficie, a plazma-przybysz naszprycowany bombowym kombo narkotyków głowił się i głowił nad naturą swego istnienia. Jak to możliwe, że narodził się z olejku do opalania, a wydarzenia tak się potoczyły, że całkowicie spalił mężczyznę, którego w zamyśle miał chronić przed słońcem. Do żadnych wniosków nie doszedł, bo rozpuścił się pod wpływem narkotyków. Kosmiczną aurą pośmiertną rozpuścił wszystkich pozostałych urlopowiczów jak i całe umeblowanie. W chacie nadmorskiej z całej szalonej ekipy ostały się tylko dwa zesuszone daktyle.
  13. Szukając sposobu na wszelkie kłopoty Trzymając życie w swych sztywnych ramach Dostrzec nie mogą piękna głupoty Widząc wyłącznie swój własny dramat Co mają począć ci wszyscy mądrale Bez możliwości, która ich omija Stawiając wiedzę na piedestale Głupota dla wszystkich, a wciąż niczyja Instagram: @tojuzwiersz
  14. Uwielbiam kiedy tańczysz Kiedy nie dotykasz ziemi Choć ja nie tańczę Cóż... moje nogi nie nadają się aby Ciebie gonić Taki żart od losu Słowa pozwalają latać Choć to tylko przenośnia Mojego umysłu Tylko Czy zatańczysz ze mną Na słowa Bo w tym tańcu nadążam za ruchem Twoich stóp
  15. Zapraszam do dyskusji i na instagram @tojuzwiersz Spotkali się kiedyś jeden z drugim Obydwaj dumni i chłodni z zasady Obydwaj przesiąknięci męskością myloną z męskim szowinzmem Żaden żonaty, nie bez powodu z resztą Z resztą pieniędzy od matki jeden Od ojca drugi, a rodziców mieli różnych A jeden lepszy od drugiego
  16. Serduszko wali Oddech jest krótki Delegowani Chłopi po bułki Szczelnie ubrani Z nożami w rękach Gotowi zabić Za karton mleka Udko z kurczaka Za głowę wroga Udkiem kurczaka Dzieci wychowasz Z kawałkiem szynki Do nieba windą Słodkie dziewczynki Za szynką przyjdą Mimo cywilu Granat w kieszeni Jeszcze się wirus Nie rozprzestrzenił
  17. Mimowolnie i nachalnie Wbrew logice i wbrew woli Całkowicie machinalnie Wszystko wokół się pierdoli
  18. Roklin

    Punkt widzenia

    Nim, mając pomysł i patrząc w kalendarz, pomyślisz: życie to trochę za mało, zajrzyj do listy przedsięwzięć na jutro; wnet stwierdzisz: oby nam czasu starczało! 14.06.2017
  19. E.K.S.

    kropla wody

    Kropla wody Niepamięć, także moje własne dzieciństwo stało się dla mnie tajemnicą, który osnuwają wspomnienia szare i beznamiętne; mieszkanie o wiele zbyt ciasne, alkoholiczny zapach i dym papierosowy, ale także coś dziwnego o mnie samej, jakbym już wtedy była pewna, ze nigdy nie stanę się domownikiem - zawsze chciałam uciec, i wtedy już wybrałam samotność. Jednak dano mi piękne imiona, trochę przez przypadek. Ewa, ponieważ było krótkie, oraz Katarzyna, ponieważ brzmiało, a żadnego innego powodu, bo jestem bez rodu i bez historii, pozbawiona rozległego drzewa genealogicznego i wiadomości o ideach moich przodków, tak jakby wcale ich nie było, jakbym to ja miała być jakimś początkiem, którym jednak nie jestem. Nic nie zapowiadało podróży, które mnie później czekały. Na krótko, jednak byłam w wielu miejscach, i z każdym poczułam się związana w niewytłumaczalny sposób, także moja osobista ojczyzna stała się olbrzymia, zwłaszcza tam, gdzie jest morze. Istotnie, poczułam się bardziej określona przez podróże, choćby najkrótsze, niż poprzez urodzenie. Może dlatego, że jest mi pisany stan niebytu i opisywanie go stale od nowa, inaczej. Tylko moje własne, empiryczne doświadczenie mówi mi, że nie ma nic ostatecznego w świecie. I właśnie taka się czuje: jakby jeszcze w niezupełności stworzona. Wolę róże w Portofino od siebie samej. Wolę marmury Aten od siebie samej. Wolę kamienisty brzeg Santa Margarita Ligure od siebie samej. I rzekę Arno, i jeziora Mazur, i katedrę w Antwerpii. Ale to nie jest ani słowo ostatnie, ani pierwsze, ani żadna odpowiedź. Po prostu stworzono mnie jak krople wody i mogę być w każdym kształcie, nie czując odmiany, wędrując po mądrych ścieżkach przyrody bez postoju. Niech modlę się do oceanu, by nie dal mi wytchnienia.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...