Lubię wieczornych zmierzchów błękitną godzinę,
Kiedy wszystko w marzeniu niepojętem drzemie,
Kiedy cisza przesłodka zstępuje na ziemię
I chmurki nad łąkami unoszą się sine.
Lubię patrzeć, jak blade zasypiają kwiaty
Na ros perłowych miękkiej, błyszczącej pościeli —
I lubię kiedy słońce gasnące rozstrzeli
Po wód bezmiarach skrzydeł płomienne szkarłaty.
I lubię tę pieśń boru, co płynie zdaleka,
Niesiona w dal powiewem lekkiego zefiru,
Gdy drży, jak złota harfa, w przestrzeniach szafiru —
Wtedy lotna ma dusza, gdyby ptak, ucieka
W modry bezkres, gdzie ciszę mgła rozsnuła sina...
Leci — i o życiowych smutkach zapomina.