Tu ona niegdyś była

I.

Tu ona niegdyś była!... O, miejsca prześwięte!
Przychodzę dzisiaj do was wichrem tęsknot gnany,
By popatrzeć na błękit słońcem wyzłacany,
Na świeże pola, ciszą południa objęte.

Tuśmy nieraz zrywali rudy szczaw i miętę,
Tu zbóż nam złoto-płowych falujące łany
Jasny hymn o miłości grały nieprzerwanej, —
Tuśmy nieraz schodzili na ścieżyny kręte

W pogoni za motylem lub polnym konikiem,
Który biegł, wyślizgując się wciąż z pod jej ręki,
Aby znowu się zaszyć w traw aksamit mięki...

O, przebóg! jeśli dzisiaj nie wybuchnę krzykiem,
Który przedrze tęsknotą niebieskie sklepienia,
To serce mi w kawały pęknie z odrętwienia!

II.

Tu ona niegdyś była!... Wszystko tchnie dokoła
Jakimś dziwnym zapachem, jak rozkwitłe sady,
A może tak wonieją jej stóp małych ślady,
Wciśnięte tutaj niegdyś w rosą szklące zioła.

Tu ona niegdyś była!... Chmur przejrzyste koła,
Zielone wiązy, klonów złociste arkady
Jeszcze o niej mi szepcą minione ballady,
Jeszcze cały ją przestwór po imieniu woła.

Tu ona niegdyś była!... Oto z tego kopca,
Strojnego w rozchodniki, ślaz i macierzanki,
Patrzeliśmy, jak dziewki plotły z chabru wianki, —

A dzisiaj sam tu jestem — ona jest mi obca,
Tak obca, tak daleka, a tak ukochana,
Jak ta przestrzeń szafirów, nademną rozlana.

III.

Tu ona niegdyś była!... Wieczór swe modroty
Już rozsnuł hen na pola i na nieb otchłanie,
Zdala żab przyciszone płynie rechotanie,
W zbożach świerszcze już szepcą swe dziwne tęsknoty.

Tu ona niegdyś była!... To wieczoru granie
Wchłaniała w białą pierś swą — a nad nią swe loty,
Z za wzgórz wyjrzawszy, księżyc rozpościerał złoty
I tkał jej swe bieluchne, świetliste posłanie.

Tu ona niegdyś była jasna, uśmiechnięta,
Pełna dziwnej ekstazy i dziwnej pogody,
Nie pomnę, jak to dawno, — lecz łan zbóż pamięta —

I pamiętają wszystkie rozszumione wody,
Co nas srebrnem, ożywczem kołysały tchnieniem,
Gdym ją drżącą miłosnem oplatał ramieniem.

IV.

Tu ona niegdyś była!... O, jak bór ten dysze
Świeżością młodych jedlin i żywicznem tchnieniem,
Każda mała gałązka jest mi przypomnieniem
Jej miłości, co krwią się dziś w mem sercu pisze.

Stoję smutny pod leszczyn zielonem sklepieniem
I czekam, czekam drżący, zali nie usłyszę
Jej kochanego głosu, co mdłą przedrze ciszę
I przybieży tu do mnie z nowem pozdrowieniem.

Czekam drżący i patrzę w bór zielono-szary,
W paprocie rozłożyste, w gąszcz splątanych krzewów.
Pełen brzęku owadów i ptaszęcych śpiewów...

Może nagle zadrgają szumiące chojary
I wychyli się z za nich jej postać marzona,
By znowu tak, jak dawniej, upaść mi w ramiona.

V.

Pilico, dziś przychodzę na twe srebrne piaski
Ja tułacz roztęskniony i pielgrzym zbłąkany,
By w świeżem twojem tchnieniu zmyć swój ból
By prosić miłosierdzia, żebrać twojej łaski!

Przychodzę dziś, Pilico, po latach do ciebie
Zgrzybiały, nędzny starzec, chociaż wiekiem młody, —
O, szumcie mi! O, szumcie rozsrebrnione wody!
Niech śpiew wasz moje serce martwe rozkolebie!

O, szumcie mi! O, szumcie o jej przyszłym losie,
Niechaj szum wasz dalekie przestrzenie przeszywa,
Ja poznam po tym szumie, poznam po tym głosie,

Czy tęskni jeszcze po mnie i czy jest szczęśliwa,
Czy, mgłami przeznaczenia od tych stron odcięta,
O naszem miłowaniu jeszcze dziś pamięta?

VI.

Pilico srebrna, niebios krysztalny namiocie,
Wzgórza, pola i łąko i ty smreczyn borze
Powiedzcie jej, że duch mój wciąż miłością gorze,
Powiedzcie, że topnieje w obłędnej tęsknocie!

I powiedzcie, że w życia upojnym zawrocie
Przed żadną, żadną inną nie klęknę w pokorze,
Bo raz się tylko w życiu kogoś kochać może,
Tylko raz w niepojętej omdlewać pieszczocie!

I powiedzcie jej jeszcze, że chciałbym przed skonem
Tylko raz ją zobaczyć chociażby zdaleka
Spokojną i radosną, z licem uśmiechnionem —

A później niech mnie śmierci czarna mgła powieka,
A później niech świat runie w ogniste bezedno,
A później, ach! a później jest mi wszystko jedno!

Czytaj dalej: Śnieg - Zygmunt Różycki