I.
Stoi kościół w zamroczach, tajnią upowity,
Pod omszałe krużganki, pod nisze i nawy
Zakrada się lękliwie odblask świec złotawy,
Na obrazach i freskach wiszą zgasłe świty.
W kościele pustka głucha, — żaden głos odbity
O marmury posadzek nie pomknie przez ławy,
Które gęsto przypruszył pył stuleci rdzawy,
Wszystko, zda się, zamarło, stężało w granity.
W kościele pusto, cicho, gdyby wśród cmentarzy — —
Nagle skryte gdzieś w mrokach organy zahuczą,
Przerażając swym dźwiękiem, swoją pieśnią kruczą,
Cały kościół drgnie światłem, blaskiem się zajarzy:
Od głównego ołtarza, chwiejąc się, pomału,
Czarna dama się zbliża do konfesjonału.
II.
Podeszła i pochyla się z niemą pokorą
Przed wysmukłą postacią młodego kapłana,
Twarz jej gęstym jest kwefem zawoalowana,
Skroś ciemną, czarną siatkę tylko oczy gorą.
Wokoło płoną świece jaśnią tęczowzorą,
Woń myrry i kadzidła lekko mży rozsiana
I dymów rozkłębionych płynie karawana,
Dymy lecą ku górze, pełzną ciemną morą.
Czarna postać w okienku widnieje przegięta
I przed księdzem swe dziwne sprawuje zwierzenia,
Nagle wstaje... Odchodzi w głąb bez rozgrzeszenia...
W kościele coś załkało, jakby w tortur pęta
Kogoś zakuto... Milknie organów muzyka,
Światła gasną i kościół w mgłach srebrzystych znika.