Historyjka o pedancie

Pewien pedant, który cenił
swe nawyki,
wyrzucony został raz ze
statystyki.

W statystyce tej – stwierdziłam
to niezbicie –
był on brany pod uwagę
całe życie.

Aż tu nagle bez powodu
i bez huku,
dnia pewnego jakby znalazł
się na bruku…

Stwierdził pedant pedantycznie
bieg wydarzeń,
zdenerwował się i „Ja wam
– rzekł – pokażę”.

Wyszedł pedant bez śniadania
(bez śniadania)
i nie zamknął (i nie zamknął)
drzwi mieszkania.

Kiedy widział dotąd krowę,
mówił: „Krowa” –
teraz spotkał ją i krzyknął:
„Mgła różowa!”

Kiedy widział dotąd miłość,
cyk, uciekał –
teraz dojrzał ją, rozmyślił
się, zaczekał.

O północy – zamiast kartkę
z kalendarza –
zerwał z miłą i nie poszedł do ołtarza.

Zapytacie, czemu miłą
puścił kantem?
Postanowił bowiem przestać
być pedantem.

Ale miła miała także
swe nawyki,
ojciec miłej był piszącym
statystyki.

W sercu miłej do pedanta
żar nie wystygł,
więc zrobiła mu protekcję
do statystyk.

Dał się ugiąć. Na statystyk
wrócił łono,
dziś go właśnie tam widziałam
razem z żoną.

W statystykach zatwierdzono
urzędowo,
że dni siedem przeżywają tygodniowo.

Czytaj dalej: Na zdarzenie z życia prywatnego - Zuzanna Ginczanka

Źródło: Szpilki, r. 1939, nr 7.