Na bezgraniczną toń
Miesiąca pada świt
I kładzie srebrną dłoń
Na fali każdej szczyt.
Płaszczyzna cicha drga,
Światłości chłonąc czar,
Nad wodą lekka mgła
Orszakiem pląsa mar.
W otchłani czarnej grób
Miesiąca błędny krąg
Jasności wbija słup,
Sto srebrnych zwiesza wstąg.
Ożywa śpiąca głąb,
Z wód bije cichy szmer:
»Zstąp ku mnie, światło, zstąp
»Z niebieskich swoich sfer.
»Do wnętrza, na dno aż
»Swój jasny zapuść wzrok,
»Gdzie wieczną trzyma straż
»Posępny chłód i mrok.
»Bo w łonie mera sto czuć,
»Sto wielkich drzemie drgnień.
»O, porusz je i zbudź,
»Snów rozpędź mrocznych cień!«
Promiennych blasków snop
Co chwila z góry śle
Księżyca mleczny glob
Przez opalową mgłę.
Jak srebrna łuska lśni
Bezmierna morza dal,
Lecz ciągle, ciągle brzmi
Z wód głębi cichy żal.
Światłości biała dłoń
Szmaragdy mieni w śnieg,
Lecz tęsknie wzdycha toń,
Całując skalny brzeg.
Jak kształt powietrznych mar
Ułudna jasność to.
Na szczytach światła czar,
Głębiny w mrokach śpią.
Widziadłem srebrny słup,
Złudzeniem jego moc,
Po wierzchu skrzy się grób,
A w wnętrzu czarna noc.
Rodzimy tylko blask
Da głębiom światła chrzest:
Księżyca srebrny kask
Od słońca srebrnym jest.
Odbitym blaskom brak
Przenikających sił;
Ta święta moc — to znak
Słońc żywych, ognia brył!
I póty próżnym twój
Jęk będzie, głębi mórz,
Aż z mrokiem stoczy bój
Słonecznych rozświt zórz,
Aż tysiąc złotych strzał
Porazi nocy straż,
Aż każdy grzmiący wał
Odbije słońca twarz!
*
Nad tonią siedzę fal,
Wsłuchany w tęskny szum —
I sercem wstrząsa żal,
Wre dziko myśli tłum.
Nad brzegiem siedzę wód,
To moja — myślę — brać!
Głąb mórz to człowiek, lud,
To ludzkość cała snadź!
Wzniesionych tysiąc rąk
Wciąż błaga: »Światło, zstąp!«
I niby jasno wkrąg —
Lecz spojrzyj, spojrzyj w głąb!