Za widnokręgiem słońce kryje głowę złotą.
Chmur stadka, bólu rozstań krwią serdeczną zlane,
Za wzgórz, gdzie znikło, ciemną zaglądają ścianę,
Wyciągając ramiona z śmiertelną tęsknotą.
Takie pełne barw jego, wspomnień, bólu, smutku!
Zda się, niem tylko żyją, choć po jego zgonie...
Chwila — — zszarzały, płyną, kędy wiatr powionie,
Do gwiazd innych, co błysły, płyną powolutku.
Za widnokręgiem życia, w grób człowieka kładą.
Ci, którym tu był słońcem, którzy go kochali,
Z pustką w sercu śmiertelną, rozbolali cali,
Klękają na mogile z twarzą we łzach bladą.
Nie oderwą się od niej, nie znajdą pociechy,
Nie zagoją tej rany, co pierś im przenika!...
Chwila w czasie — — zblakł, zszarzał obraz nieboszczyka,
Dla innych, żywych — miłość, przyjaźń i uśmiechy.
*
O ty, wieczności uczuć drogie nam widziadło!
O straszny śmierci kresie, co rwiesz wszystkie węzły!
O losów niewolniku, w marzeniach zagrzęzły,
Czemuż przeczuwać wieczność na dolę ci padło?
Czemu zamiast skwapliwie chwytać złotą chwilę,
Nie pytając, jak długo trwać będzie to szczęście,
Ty tym, co ci to radzą, pokazujesz pięście
I wolisz widmo chwytać za skrzydła motyle?
Ty wiesz, czemu. Żyć pragniesz. A za bramą śmierci
Snadź nicość. Więc choć w sercach, w boleści, w miłości
Tych, których zostawiłeś, chcesz nieśmiertelności,
Kiedy już splot korzeni ciało twe przewierci.