Na murze bożek siadł,
Skrzydlate dziecko;
Dokoła jaśniał świat
Pięknością grecką.
Promieni złotych żar
Lał krąg słoneczny,
Nad ziemią wionął czar
Ciszy bajecznej.
Nie zaświegotał ptak,
Nie brzękła pszczoła,
Jak w niebie, cicho tak
Było dokoła.
Owiana w złoty pył
Spała kraina,
Na murze powój śnił,
Bluszcze i wina.
Odsunął młody bóg
Kołczan i strzały,
Porzucił srebrny łuk,
Nawpół omdlały.
Skwar letni znękał go,
I westchnął: »Wody!«
Wtem — — drogą dziewczę szło
Boskiej urody.
Siał za nią włosów zwój
Czar tajemniczy,
Z ust bił świeżości zdrój,
Z oczu — słodyczy.
»Z twych ustek daj mi pić,
O słodka Psyche!«
Tchnął bóg, jak srebrną nić,
Westchnienie ciche.
Dobiegło... Słyszy już
I zwraca kroki,
Biegnie, jak odblask zórz
W nocy głębokiej.
»Motylku biedny mój,
Zmęczony skwarem,
Pij, ochłódź letni znój
Mych ust nektarem!«
Zarzuca ramion sieć
Na jego szyję:
»Leć, pocałunku, leć,
Niech motyl pije!«
Orzeźwion powstał bóg:
»Słodka dziewczyno,
Na jaki wstąpisz próg,
Tam łzy niech giną.
»Niech pocałunek twój
Cud sprawia boski,
Ból koi, rzeźwi znój,
Rozwiewa troski.
»Lej w życie słodki czar,
Ty wieczne dziecię,
Niech ludzie niebios dar
Widzą w kobiecie!«