Dokoła cisza. Srebrzysty glob miesiąca
Jasności morze na śpiący rzuca świat.
W młodzieńczej piersi krew burzy się gorąca,
W toń złudnych marzeń zanurzam skroń swą rad.
Drzew szczyty szumią. Jak tkliwa — pieśń ich smętna!
Jak lustro błyszczy srebrzysta stawu toń.
I z serca prośba wyrywa się namiętna:
Ach, stań tu przy mnie, o skroń mą oprzyj skroń!
Świat cały zasnął. Ach, pójdź, o, pójdź, o droga,
Na ustach moich swe słodkie usta złóż!
Niech w ciszy nocy, u szczęścia stojąc proga,
Harmonię znajdę w pragnieniach naszych dusz.
W objęciach drżących, wsłuchani w serc swych bicie,
Śnić będziem błogo najsłodszy życia sen.
Za chwilę taką, za rozkosz tę — me życie,
Bo czemże przy niej jest smutny żywot ten?
O, pójdź! — I czekam. Lecz zwolna gwiazdy gasną.
Zbladł miesiąc. W krzewie senny się zbudził ptak.
I błysnął ranek. Więc znowu gwiazdę jasną
Straciłem jedną. Czyż wiecznie będzie tak?