Droga z Giewontu (przez małą łąkę ku Zakopanem)

I.

Z góry stąpam śladami w głazach żłobionymi,
Śmiertelnymi jak progi śnieżnego Zawratu,
Już rosną Kozodrzewy, różowego kwiatu
Moc kwitnie pod perłami, rosy srebrzystymi...
Nagle pojrzę... las uschły!... to szkieletów państwo!...
Podarte, popróchniałe stoją dzikie drzewa,
Tu wśród śmiertelnej ciszy smutne ptaszę śpiewa...
Tu dałbym cmentarz sercom co życia kapłaństwo
Straciły, tracąc miłość którą się otruły...
Chociaż kochać umiały — i za wielu czuły!
W dali Pyszna!... Smereczyn stawek w świerków tłumie,
I już w zachodzie słońca widzę kościelisko,
Jak miło się zadumać przy Dunajca szumie...
Chodźmy bo idzie burza — a szałas nieblisko!...

II.

Krok tylko do otchłani!... pojrzę w dół oczyma,
Mijamy małej łączki cudze aksamity...
Znowu w górę ... małego Giewontu to szczyty,
Co ma Ojca swojego, pogląda olbrzyma!
Pchnijmy bryłę!... co drzymie tu od lat tysiąca!...
Rusza się... w dół rozpędza... chyżej! coraz chyżej!...
Grzmi po skalach, obrywa bryły... coraz wyżej
Podskakuje szalona!... co spotka — roztrąca!
Jak idea z przemocy gwałtem się rodząca!..
Pędzi! grzmi jak urragan — ale już pęka w sobie —
Szaleje — i w kawały bryzga już piana...
Szczątki jej w szczątki lecą — rwą głazy po sobie,
I grzmią w dół jak szatanów spadła karawana...
Tak wielkie serce w odmęt świata rozpędzone
Pęka — kiedy natrafia — natury spodlone...

Czytaj dalej: Morskie Oko - Władysław Tarnowski