Jestem wieżą bez światła w nocy, na drewnianych idę kolumnach,
Granit szos i chodniki z betonu drżą od stąpnięć sztywnych i dumnych
Każdy krok w moje biodro się wbija, jak pal tępy. O każdym wiem kroku.
Mierzę stukiem kul w twarda ziemię, niedojrzane dale naokół.
Na kikutach nóg oberwanych, o żebranym od gapiów chlebie
Idę w podróż wokoło świata. Szukam samego siebie.
Zgubiłem siebie daleko, na niezmierzonej flandryjskiej równinie,
W dołach wydartych piorunami, w huraganem mieszonej glinie.
W rozciapanem butami błocie, w czarnej ziemi, która się pali,
W szumie ptaków stalowych i huku druzgotanej perdytem stali
W leniwych chmurach chloru i w powietrzu fosgenem zatrutem.
W długich nocach białych od rakiet, w smrodzie trupów zawisłych na drutach.
Zaszytego w ziemię nie znajdą, poomacku padające pociski.
Samotnemu w strachu nie będzie głos kamrata jak brata głos bliski
Patrzcie! W oczach wypranych ze śmiechu, to nie ja, to nie strach nie groza!
To jest przepaść usłana gwiazdami, które w niej utonęły jak w morzu.
To jest przepaść, w którą zapadam z każdym stukiem kuli o szosę.
Na jej dnie chcę odnaleźć siebie, moje nogi zdrowe i bose.
Gdybym miał moje zdrowe nogi, a na kościach mięśnie z rzemienia,
Uda twarde, jak pnie dębowe, kostki śmigłe jak u jeleniu:
Nie nabijałbym się bez przerwy na dwa sztywne, nieczułe drewna,
W brazylijskim tańczyłbym stepie, w suchej trawie, pod słońcem ulewnem.
Jak koń darłbym ziemię piętami, ciosem nogi rozbijałbym głazy,
Do słońca mówiłbym nogami nierozumne, wesołe wyrazy.
Szukałbym w pracy i pocie, i w trawy tratowanej chrzęście
Szukałbym siebie w bójkach na ciężkie kopnięcia i pięście.
Szukałbym w biegu, w oddechu chciwemi łapanym ustami,
We śnie skamieniałym zmęczeniem i w niebie zasianem gwiazdami.
Nie znalazłem siebie w Paryżu, ni w Berlinie, nad Wisłą, nad Dźwiną:
Nie znalazłem w przebytych krajach i nie znajdę w tych, które miną.
Wszędzie lata są słońcem gorące, wszędzie zimy północą mrożą,
Wszędzie patrzą bezmyślnie ciekawi w moje oczy wymyte zgrozą.
Teraz wiem, że droga przez światy — długa droga celu nie zbliża:
Wszędzie w rowach plączą się druty, wszędzie niebo przegląda się w krzyżach.
Bijcie prędzej drewniane nogi, bijcie głośniej w kamienny bruk!
Niech za krzyk i wołanie wystarczy wasz bezdźwięczny, trzeszczący stuk!
Przemijajcie miasta i ludzie. Zapadajcie w śródpolną ciszę.
Może znajdę siebie na stepie brazylijskim, z któregom wyszedł.