Ślepiec

Kie­dy cho­ro­wał, w oczach sza­la­ły mu gwiaz­dy i tę­cze,
Wzo­ry o tle pur­pu­ro­wem, ogni­ste bu­rze, ob­rę­cze.

A po­tem ciem­ność przy­szła i noc nie­prze­pa­trzo­na;
Że dzień dla nie­go — nocą, nie da­wał się prze­ko­nać.

W dzień cho­dził po­omac­ku, pal­ca­mi szu­kał świa­tła,
W roz­pa­czy chciał okiem ośle­płem prze­bić czar­no­ści atłas.

Wy­ry­wał gar­ścia­mi wło­sy i ręce gryzł z nie­mo­cy,
Że dnia nie może od­róż­nić od nie­prze­nik­nio­nej nocy.

Wdar­ła się wresz­cie do mó­zgu: we snach już prze­stał wi­dzieć.
Wte­dy pił świt przez skó­rę i sły­szał, jak dzień idzie.

Co­raz czę­ściej zda­wa­ło mu się, że ni­g­dy oczu nie miał,
Że za­wsze sły­szał... do­ty­kał... że czuł, jak pach­nie zie­mia.

W strasz­li­wej — dni bez świa­tła i nocy — mo­no­ton­ji.
Na­uczył się grać na sta­rej, schry­płej, dzia­dow­skiej har­mon­ji.

A te­raz po po­dwór­kach pro­wa­dza go małe chło­pię,
Ból swój i smu­tek w to­nach ba­nal­nych me­lo­dyj topi.

Czy­taj da­lej: Wiosna – Władysław Sebyła