Kiedy był młody, w rowach o brzegach obrosłych głogiem,
Rwał miękką wargą zioła, spotkanym nie gardził stogiem.
A potem chodził pod siodłem, w janczarach brzęczących cugach.
Dopóki pan nie zmądrzał: nie pojął, że siedzi w długach.
Wtedy w codziennym trudzie stał się potulny i sforny,
Wprzęgany od pługa do wozu, dorożki lub ciężkiej platformy
Teraz od rana do nocy skrzypiący z cegłami wóz ciągnie.
Lub z piaskiem wiślanym, czasami pękate od wody dwie stągwie.
Smutny, ogłuchły i ślepy, ryk aut go nie przeraża,
O niczem oddawna nie myśli, nic sobie nie wyobraża.
Zbielały mu z bólu oczy, spękały na bruku kopyta,
Pan jego, obszarpaniec, nie krzyknie, o nic ni zapyta.
Poślizgnie się kiedyś na bruku i bity biczyskiem nie wstanie,
Stroskany klął będzie pod nosem pan jego, nędzarz w łachmanie.
Powłażą mu muchy do pyska, w zbielałem zaroją się oku
— I wiankiem otoczą go dzieci ze wszystkich zaułków naokół.