Boże! Luń świetną jasność świetlistą strugą z wiadra,
Rybie, co schnące skrzela na ostrym piasku targa.
Zdejm starcze bielmo z oczu ogłupiałego konia,
Który zapomniał chrzęstu runiastych traw na błoniach.
Brudnemu psu, włóczędze, zapadłe wygładź boki,
Radośnie pozwól szczekać pod niebem — pod wysokiem.
Swarliwym wróblom posyp garście grubego ziarna.
Niech mielą swoje kłótnie na świergotliwych żarnach!
Wróć uśmiechniętą młodość chłopcom dwunastoletnim,
O starczych, zmiętych twarzach — przed sądem dla nieletnich.
A matkom — suchotnicom pierś słodkiem mlekiem odmij,
By mieli co ssać nadzy synkowie pierworodni.
Pozrywaj twoje gwiazdy i rozrzuć je po ziemi,
Dzwoń w nie, by trzaski iskier usłyszeć mogli niemi!
I rozwieś ślepcom tęcze w oczach znieruchomiałych.
Rzuć im odmęty wirów czerwonych, modrych, białych.
A rybie, targającej skrzela na sypkim piasku,
Rzuć tylko jedną kroplę Twego płynnego blasku!