Panopticum. Jehowa

Zestarzałeś się, mój Boże, zestarzałeś,
Opuściły cię anioły i szatany.
Siwobrody kiwasz głową za kryształem,
Głuchy jesteś, ślepy jesteś, zapomniany.

Byłeś panem ponad ziemią, niebem, morzem...
W pas kłaniały ci się zioła, zboża, dęby:
Teraz kłamią i mordują w imię boże,
Oszukują, wycierają sobie gęby.

Nikt już sobie teraz z ciebie nic nie robi.
Wychylona z czarnej ćmy twarzy Lucifera
Śledzi cicho poplątane gwiezdne drogi,
A na ciebie — kątem oka nie spoziera.

Gniew twój nie zda się już nawet psu na budę,
Choćbyś groził ziemi, niebu, ptakom, liściom...
Tylko żydzi pochyleni nad talmudem,
Płoną czasem twoją dawną nienawiścią.

Tylko czasem, gdy kto zajrzy śmierci w oczy,
Szepnie w strachu twoje imię zapomniane,
Tylko czasem mówią, że to twój wóz toczy,
Grzmiące chmury nad zielonym oceanem.

Poszedł syn twój, syn wybrany, i nie wrócił.
Z nienawiścią twoją walczy bez nadziei.
A ty słomę białej brody sennie młócisz,
Zaplątany w grzywach komet, w gwiazd zawiei.

Pochylony nad bezdennym kołowrotem
Słońc, księżyców, ziem, i planet, gwiazd i komet,
Dumasz błędnie, kto zatopił pustkę złotem,
Kto kołuje srebrnych spiral — mgieł ogromem.

W malowanem na niebiesko siedzisz niebie,
W szklanej szafce, zasunięty w kąt lamusa,
I z rozpaczy nierozumnej kamieniejesz,
Zapatrzony w marmurową twarz Dzeusa.

Czytaj dalej: Młyny - Władysław Sebyła