1. Świt
Kiedy się na wsi dzień słoneczny budzi,
Wita go wrzawa i ptaków i ludzi;
Zmieszane echa płyną kwietną błonią,
W stajniach rżą konie, w kuźniach młoty dzwonią
I młyn klekocze na wartkim strumieniu...
Miasto pozdrawia jutrzenkę w milczeniu.
Nad las kominów i wieżyc gromadę,
Słońce wypływa zaspane i blade;
Do mrocznych ulic zagląda z ukosa,
I zanim złotem zaleje niebiosa,
A w chłodnych murach zbudzi ciepłe dreszcze,
Do chmur poduszki tuli się raz jeszcze...
Zwolna się Wisły roziskrzają fale,
W oknach migoczą szyby jak opale,
A miejskie ptaki, które z wolą bożą
W „kamiennym lesie“ rodzą się i mnożą,
Ze szczelin murów wychylają głowy. —
Na bruk, od zorzy porannej różowy,
Spadają srebrne i szare gołębie;
Jaskółka siada na komina zrębie,
A tłusty wróbel, śpioch i sybaryta,
Gnuśnem ćwierkaniem dzień wschodzący wita.
Miasto się budzi — i w płuca olbrzymie,
Co długo więdły w kurzawie i dymie,
Wciąga z rozkoszą świeży powiew ranku.
Rozkwita powój pnący się po ganku,
Na skwerach zgięte prostują się kwiaty,
A gąszcz ogrodów, schowana za kraty,
Wonią i chłodem napełnia powietrze.
Chwieją się szyldy na porannym wietrze,
I lekko skrzypią, jakby się skarżyły;
Z zarzecznych borów płynie zapach miły,
I do zadusznych uliczek się wciska;
W bladym półmroku, jak złote ogniska,
Palą się szyby, w skrach i błyskawicach —
I głucho w sadach, na placach, w ulicach.
U „Panny Marji“ zcicha zadzwoniono...
Kilku staruszków, z twarzą pomarszczoną,
Dąży na jutrznię, stukając laskami;
A słońce złotem i purpurą plami
Ściany kościoła, i na zimne głazy
Rzuca tęczowe, powietrzne obrazy,
Jasność swą cedząc przez gotyckie okno.
Turkoczą wozy, a na wozach mokną
W perłowej rosie kwiaty i warzywa;
Gdacze drób’ w kojcach, a w powietrzu pływa
Zmieszany zapach kopru i cebuli.
Z ciemnych zaułków, wśród których się tuli
Pod skrzydła nocy, zbrodnia i rozpusta,
Pełzną pijacy, i blade ich usta
Wszeteczną piosnką budzą echa senne.
Spojrzało na nich oko dnia promienne,
Więc się cofają i milkną, zmieszani...
Za doniczkami kwitnącej geranji,
W oknie poddasza, jasnego od blasku,
Stoi staruszek, — i ptasiego wrzasku
Głuszony chórem, dymek cmokcząc siny,
Skaczącym wróblom sypie okruszyny.
Muzyka dzwonów coraz bardziej wzrasta,
Wstrząsając mury. Idą środkiem miasta
Z ponurą twarzą robotników rzesze,
Milcząc. Gdy staną, jeden ogień krzesze
Do fajki, drugi chleb rozgryza suchy;
Ten pije wodę, tamten dla otuchy
Gorzałkę: kilku o mur wspartych drzemie.
Żaden nie patrzy na niebo, lecz w ziemię,
Żaden skrzydlatych nie zna ducha lotów...
Tymczasem miasto od słonecznych grotów
Drgające, błyska jak wąż złotołuski;
Dudnią strażackie, pełne śmiecia wózki,
Pod kruchtę baba podąża kulawa,
Z pod mioteł stróżów wznosi się kurzawa,
A człowiek chory wstaje i boleśnie
Na ruch uliczny patrzy. Jednocześnie
Gruby parobek odmyka z hałasem
Cuchnącą norę, kędy za szynkwasem
Stoi żyd rudy, jak szatan kusiciel;
I gdy w kościołach króluje Zbawiciel,
Z natchnioną twarzą, łagodnemi usty,
Tu wstrętne widmo szału i rozpusty
Głodnych nędzarzów ciągnie przez płomienie
Na wieczną hańbę i na zatracenie...
W oknie, nakrytem płócienną oponą,
Zaskrzypiał lufcik — i na bruk rzucono
Bukiet uwiędły. Poczerniałe kwiecie
Upadło ciężko w kurzawę i śmiecie,
Poczem, do ścieku popchnął je przechodzień.
W mieście, rzecz taką można widzieć co dzień;
Tu kwiat — nierzadko — co błyszczał w salonie,
Na brudny śmietnik wędruje po zgonie,
Gdzie go człek każdy potrąca ze wzgardą...
Czemuż więc głowę podnoszą tak hardo
Stołeczne, sztucznie malowane róże?
Cóż ztąd, że przyszły na ten świat w purpurze,
Z łonem kryjącem zmysłowe ponęty!
I że za niemi w rozkoszy odmęty
Idzie niejeden jako w morskie tonie? —
Ogród je zrodził, ale ściek pochłonie.
................
Stolico! hydro wieczyście łaknąca!
Kameleonie, co od barw tysiąca
Nieokreślonej nabrałaś postaci!
Czemu się duch twój powolniej bogaci,
Niż ciało? czemu w twych mrokach się lęże
Grzech, pełzający ukradkiem jak węże?
Czemu, szpetniejsza w głębi, niż po wierzchu,
Pozwalasz sowom wyfruwać o zmierzchu,
O kawał chleba bijesz się zażarcie,
W Baala wierzysz i schlebiasz Astarcie?
Zbudź się, stolico! Niech blask słońca zloty
Oczy twe z grzesznej uzdrowi ślepoty;
Skąpana w czystym lazurze obłoków
Spłosz nocne ptastwo, wylęgłe wśród mroków;
I niech dla ciebie wschód dziennej jasności
Stanie się wschodem Prawdy i Miłości!
2. Zmrok
Znacie tę chwilę przedwieczorną, złotą,
W której na miasto melancholja pada
I serca słodką przejmuje tęsknotą?
Od pracy Wstaje robotnica biada,
Kwiatami płowe przystraja warkocze,
I drżąc, na schadzkę podąża miłosną;
A wiatr, niosący zapachy urocze
Bzów, co na skwerach zakurzonych rosną,
Figlarnie muska jej włosy i szyję...
Przycichły głośne turkoty dorożek,
I słychać zegar, co godzinę bije
Na wieży. Rzekłbyś, że milczenia bożek
Z palcem na ustach błądzi pośród tłumu.
Czasem przechodzień roztargniony staje
I wśród głośnego fal ulicznych szumu,
O wsi poczyna marzyć. Widzi gaje
Tkane zachodu nićmi różowemi,
Pługi, błyszczące w kurzawy obłoku
I z głuchym brzękiem wleczone po ziemi,
Gromady dziewczyn, które przy potoku
O chłopcach z pustym szczebioczą chichotem,
Niebieskie dymy nad strzech żółtą słomą,
Łany błyszczące roztopionem złotem
I dziatwę, bajek wieczornych łakomą...
Tymczasem woźni zamykają biura,
A gruby kupiec liczy dzienne zyski;
Włoch gra mdlejąca arję z „Trubadura“,
I rzuca spojrzeń ogniste pociski
Na rozgadane przed bramą służące.
W sadach, dreszcz dziwny wstrząsa każdem drzewem;
A smutne klony i lipy marzące,
Wieczornym ptaków rozczulone śpiewem,
Szepczą i liśćmi całują się tkliwie...
O miejskie drzewa! na kamiennej niwie
Wzrosłe i zawsze na nostalgie chore!
Próżno wy gwiazdom skarżycie się nocą,
I łzy serdeczne sączycie przez korę —
Żaden wam z duchów nie przyjdzie z pomocą!
Słońce zagasło, ostatniemi blaski
Kościelnych wieżyc ozłociwszy krzyże.
Miasto się skrywa mrokiem nakształt maski;
Do gniazd jaskółki podążają chyże,
A z nor podziemnych, niby z głębi ziemi.
Wstają i idą na połów — szakale...
Sklepy gwiazdami błysły gazowemi,
Łunę rzucając na przechodniów fale;
A ta olbrzymia ludności kaskada.
Podobna źródłom grającym wśród Tatrów,
Z szumem w kawiarnie oświetlone wpada,
Ujście znajduje we wrotach teatrów,
Lub pochłonięta czarnych sień gardzielą,
W małych strumykach odpływa i ginie.
Już na balkonach, osłonięte bielą
Julje w kwiecistej siadają gęstwinie...
Już dziwnie śmiała pod wieczoru krepą
Miłość, co głuchą pragnie być i ślepą,
Bóstwom swym składać poczyna ofiary...
Już przez zdradzieckie, Faustowe czary,
Jak gołębica we śnie rozgruchana,
Biedna Małgosia idzie w moc szatana...
Coraz to ciemniej...
Widzicie pod murem
Postać, co zda się gnana przez sumienie,
Tak prędko bieży, i w licu ponurem
Takiej ma trwogi wyraz wyżłobiony?...
Lecz poetyczne rzućcie przypuszczenia
To... mąż, co uciekł od kłótliwej żony,
A teraz idzie, gdzie się rozzielenia
Parą kasztanów dziedzińczyk niewielki;
Pragnie on na dnie kufla lub butelki
Znaleźć straconą duszy równowagę,
A że nie umiał powiedzieć apage
Złemu duchowi, przeto za powrotem
Mściwa Ksantypa wydrapie mu oczy..
Nad kolebkami krążą cichym lotem
Dobrzy gienjusze; czasem śpiew uroczy
Po nad domami zadrży i przepadnie...
Nędza zasypia w ukojeniu błogiem.
Smutny myśliciel na śpiących bezładnie
Patrzy z miłością. „Idziesz-że ty z Bogiem —
(Mówi on) grodzie swawolny lecz dobry?
Czy umiesz bywać w jałmużnie rozrzutnym?
Czy jesteś sercem bogaty i chrobry?
Czy niesiesz radość i pociechę smutnym?
O! bo nie dosyć, żeś wymiótł ulice,
Rzeźb koronkami zahaftował mury,
Gazowych świateł zatlił błyskawice,
I wieżom kazał zatrzymywać chmury...
Nie dość, że mawiasz w kościołach pacierze,
A dziadom sypiesz grosze i srebrniki,
Że ciebie Chrystus malowany strzeże
I żeś powiesił na piersiach krzyżyki, —
Potrzeba jeszcze, byś w sercu miał Boga!“
...... Ulice tymczasem,
Zalega cisza, uroczysta, błoga,
I nad latarni zapalonych lasem
Jak tryumfator wschodzi pełnia blada...
...............
Znacie tę chwilę przedwieczorną, złotą,
Kiedy na miasto melancholja pada,
I serca słodka przejmuje tęsknotą?