Nędzo domowa! ty, która tajemnie
Kradniesz rumieńce dzieciom urzędnika!
Nędzo, do której duch trudniej przywyka,
Niźli stepowy rumak do wędzidła!
Nędzo, łamiąca białe natchnień skrzydła
Artystom, słońca łaknącym daremnie!
Ogniu niszczący! bezpłodna ofiaro!
Za jakie grzechy jesteś ty nam karą?
Na to, byś mogła przestrogę nieść światu,
Hijobowego brak ci majestatu;
Ran swych przed ludźmi nie odkrywasz śmiele,
Ale je chowasz, ze wstydem, w ciemnościach;
Kosztowny łachman masz na chorem ciele,
Które wrzodami świeci z pod szkarłatu;
Wieniec jaskrawy spada ci na oczy,
Blado policzki farbując pomięte,
I jesteś czerwiem, który drzewo toczy
Od wnętrza, w rdzeniu gnieżdżąc się, jak w kościach...
Drzewo lśni długo świeżością kłamaną
I chórem ptaków modli się co rano —
Aż nagle pada, jak kosą podcięte.
Śledziłem twoje śmiertelne pochody,
Nędzo, społeczeństw jadowity grzybie!
I wiem, jak gasisz skrzydłem nietoperza
Ogniki marzeń, szczęścia i swobody;
Jak w noc bezsenną błyszczą nad wezgłowiem
Twe oczy zimne, niezmrużone, rybie;
Jak pod twem tchnieniem twarz więdnieje świeża,
I traci uśmiech pospołu ze zdrowiem;
Jak podkopujesz rodzin fundamenta,
I gnębisz dusze niepojętym lękiem:
Jak się objawiasz bladością i jękiem,
A nigdy w głośne nic przejdziesz lamenta;
Jak się zaczajasz, pełzasz, skradasz, zwijasz,
Jak obezwładniasz, a potem zabijasz...
O! są boleści przeklęte, poziome,
Które się boją słonecznego blasku,
I lica wstydu piętnują rumieńcem;
Są mroki, nigdy niewidzące brzasku.
Swoich przeznaczeń ponurych świadome
I śmierć niosące najdzielniejszym duchom;
Są bezlitosne pohańbienia serca,
W których los wężów opasuje wieńcem.
Przygniata, dusi, jednak nie uśmierca;
I jest okrutna szlachetnych Golgota,
Na której giną pospołu z łotrami,
Dlatego tylko, że ich nędza plami,
Że los poskąpił im — złota...