Nad brzegiem morza i nieskończoności

W nadmorskim mieście, kupieckiem, gwarliwem,
Błądzimy, milcząc, mgłą oblani szarą;
Gmach każdy sennem zdaje nam się dziwem,
Każdy przechodzień zdaje nam się marą.
A tam, gdzie okręt śniegi pian rozgarnia,
Nie wiemy: księżyc świeci, czy latarnia?

Jedno nam jasne: żeśmy rozkochani,
I że pierś nasza oddycha rozkoszą...
Nikt nas spojrzeniem ciekawem nie rani,
Śmiechy niczyje czaru nam nie płoszą,
I miedzy tłumem, co ślepy i głuchy,
Obcy tłumowi, błądzimy jak duchy...

Te, za mgły gazą bielejące plamy.
To wyprężone lotnych żagli płótna...
Ach! morze zgadło, że my się kochamy!
Lecz czemu jego melodja tak smutna,
I czemu białe widziadła tak straszą? —
Czy morze trwoży się radością naszą?

Błądzimy senni, jakby z ciał wyzuci,
Słuchając w cichem zmysłów upojeniu,
Jak wrzawa miasta z wrzawą fal się kłóci,

Jak parostatek ryczy w oddaleniu,
Jak skrzypią liny przy masztach i kółka,
I majtek śpiewa w chmurach jak jaskółka.

Wszystkie te głosy zewnętrznego świata
Przychodzą do nas z jakiejś wielkiej głębi;
Gwar to się zbliża, to znowu od lata,
Nakształt krążących nad chatą gołębi
I z natężenia przechodząc wciąż wpisze,
Rytmem swym śpiewnym do marzeń kołysze.

A w tych marzeniach jesteśmy ptakami,
Które na ziemie patrzają z wysoka...
Szlak swoich lotów wykreślamy sami,
Słuchając zachceń serca albo oka;
Dziś po nad chłodną Bałtyku topielą,
Jutro, gdzie orły gniazda sobie ścielą...

Mgły gęstniejącej biała, mokra fala
Zatapia domy, gasi księżyc złoty;
Lecz, im się bardziej świat od nas oddala,
Tem bliższe siebie są wasze istoty;
Chwilami, patrząc na światła, co bledną,
Zda się nam, żeśmy nie dwoje lecz jedno...

Święte złudzenie! Czyż się w niem nie mieści
Zachwyt najwyższy i siła i szczęście?
Ach! człowiek doszedł głównej bytu treści
Przez takie duchów cudowne zamęźcie;

I niech się jak chcą dni jego wypełnią,
On już szczęśliwy — bo żył życia pełnią.

Czy taka chwila jeszcze się powtórzy,
Wplatając złoto w dni powszednich przędzę?
O, tak! — lecz będzie to już kres podróży,
Meta, gdzie kończą się życiowe nędze,
Otchłań, zkąd wrócić już niema sposobu —
Dusz wszystkich jedność — z tamtej strony grobu.

Czytaj dalej: Deszczyk - Wiktor Gomulicki