Z szyją zgiętą, ze spuszczonym wzrokiem,
Na kształt lisa przez świat się przekrada,
Potępiony przeznaczeń wyrokiem,
Go nań prawem dziedziczności spada.
Nigdy twarz mu nie zmienia się blada,
Obelg słucha w milczeniu głębokiem —
Ani wzdycha, ani głośno biada
I bez szczęścia wlecze rok za rokiem.
Jakaż gwiazda wybłyska mu z chmury?
Jakież światła złocą mu niedolę,
Że ją dźwiga cichy, choć ponury?
Ach! on wierzy, że się ranienia role —
I że kiedyś on stanie u góry,
I plwać będzie na stojących w dole...