Na Kanonii

Mieszkałem wówczas na Kanonii,
W sąsiedztwie nieba; Słuchałem z bliska sfer harmonii,
I czciłem Feba. Żyć mnie uczyła uśmiechnięta
Pieśń Horacego; Kochałem książki i dziewczęta —
Cóż w tym zdrożnego?
Choć poemata moje pierwsze
Brano pod placki, Co noc pisałem wściekłe wiersze
A la Słowacki; I zamiast ślęczeć bez wytchnienia
Nad Corpus juris, Sławiłem uśmiech i spojrzenia
Warszawskich hurys.
Raz mię opętał wzrok sąsiadki
Miłosnym lichem, (Bo Amor stawia swoje siatki
Nawet pod strychem); Lecz miłość rzadko dla poetów
Przynosi szkodę — Palnąłem wtenczas sześć sonetów
I jedną odę.
Życie wśród marzeń biegło cicho Niby idylla;
Snów mi nie truła serca pychą
Żadna Marylla; A chociaż pieśniom wtórowało
Miauczenie kotów, Do śpiewu przecie, jedząc mało,
Wciąż byłem gotów.
Obok mnie liczną chował dziatwę
Szewc kuternoga, I do pułapu wznosił dratwę,
A głos do Boga; Bez przerwy walcząc z nędzy biesem,
Szył w dzień i w nocy: Ten szewc mnie uczył przed Smilesem
Samopomocy.
Drugi mój sąsiad był artystą
Na klarynecie, Grywał nieczysto, a pił czystą,
Jak to na świecie! Co noc mordował bez litości
Włoski „karnawał" — Ten znów talentów znikomości
Przykład mi dawał.
Trzeci, szczęśliwy ze swobody
(Był emerytem), Wypijał dziesięć szklanek wody
Zaraz ze świtem; Zielone nosił okulary,
A czarny plaster,
Chował kanarków cztery pary, I palił knaster.
Dość było figlów i pustoty
W tym kółku naszem, I nieraz śmiechów huczne grzmoty
Trzęsły poddaszem; Śmiał się artysta z emerytem,
A szewc z poetą — Tak się jednoczą różne bytem
Cienie nad Letą...
Czasami słońce ukazało
Rozśmiane lica; Czasem zalała izbę całą
Jasność księżyca; Czasem przebiegło polne ptaszę
I zanuciło; Marzyłem wtenczas, i poddasze
Rajem mi było.
Życie ma wiosnę, wiosna życia
Ma swe miesiące; Pochód ich znaczą pulsu bicia
Coraz słabnące. Mój kwiecień, głazem przyciśnięty,
Śpi już w mogile — . Dzisiaj go wspomnień urok święty
Wskrzesił na chwilę.
 
1872

Czytaj dalej: Deszczyk - Wiktor Gomulicki