Nie! to nie Wenery ptaki,
Miłostek swawolnych gońce,
Pafosu, Cypru śpiewaki —
Gdy w dali dogasa słońce
I placyk zapada w ciszę,
Chorały ich przedwieczorne
Brzmią jak psalmodie mnisze,
Powagi pełne i korne.
Inaczej witają ranek —
Gdy nimbem będąc Katedrze,
Słońce aż do nich się przedrze
Spoza kamiennych firanek —
Z gniazd się zbudzonych podnoszą
Rozgłośne, rześkie hejnały,
Od których placyk drży cały
Wnętrzną, serdeczną rozkoszą.
O psałterzyści skrzydlaci!
Wy wiecie więcej od ludzi,
Aniołów mając za braci!
W każdym świadomość się budzi,
Że tu, pod wami, pod ziemią
Umarli snem twardym drzemią,
Że śmierć tu jest gospodarzem,
A placyk cały — cmentarzem.
Wy, śnieżnobiałe ptaszęta,
Stoicie grobom na straży,
A służba wasza jest święta,
Bo świętych strzeże ołtarzy.
W cieniu prastarej świątyni
Kładły się rzędy pokoleń
I cud się pełnił wyzwoleń,
Co z ludzi aniołów czyni.
Grób miał być mistrzem kolebce,
Lecz przyszedł [wreszcie] wiek płochy:
Czcigodne pradziadów prochy
Wnuk obojętnie dziś depce.