Do Kalli list o nocy strasznej

Gwiazd jest więcej niż ludzi i noc jest za gęsta,
olejna zieleń krzaków marszczy się w ogrodzie,
ku nabrzmiałej gwiazdami, wygładzonej wodzie
zwisają ciężko liście jak kawały mięsa.

Nie pytaj mnie o listy, czarnowłosa Kalli,
kalinowe masz imię, a mój czas się spala,
to tylko twoje listy są jak słodka fala,
a tylko moje słowo podnieca i pali.

To noc mi wtłacza serce w najczarniejsze gąszcza,
noce są złe, i wierz mi, noc wiosenna dusi,
wywodzi ostry księżyc, w dźwięczne szyby pruszy
kosmatem ptactwem mroku — ciem, muszek, chrabąszczy...

Noc każe ludzkim sercom wyć przeciągłe pieśni,
psom tęsknić, a słowikom żarzyć mokre krzaki,
nocą zakwita tytoń, opjumowe maki,
noc wodzi wiatr puszysty z miejsc najbardziej leśnych.

Życie dzieje się w nocy, na łysych mieliznach.
Ledwie się żyć odważam, oddychać ukradkiem.
Gdy gwiazdy drasną wodę, by lgnąć w niej jak płatki,
zaczyna dziać się moja pierwotna ojczyzna.

Nisko gaśnie miasteczko. Nigdy go nie było,
nie było tej bielizny, wiszącej na krześle,

wróciło wszystko straszne, pierwotne i przeszłe.
Zniknął dom, w którym mieszkam. To wszystko się śniło.

Jest nagi wódz miedziany, wyje w czarną wodę,
bierze na oszczep księżyc, by go wlec po rzece,
by śpiące, srebrne ryby siec na dnie jak mieczem,
aż na piachu mielizny ulgnie srebrną kłodą.

Jest nagi wódz, poluje, nie chodzi, lecz kroczy,
nie mija, lecz obala, i uderza pierwszy,
śpiewa krwawe zwycięstwa grzmotem prostych wierszy,
rany obmywa w rzece, nie lęka się nocy.

Nie zna lęku, bo nawet nazwać go nie umie,
na drzewo mówi — drzewo i na księżyc — księżyc...
— Bezsilnie drobne ręce, wąskie piersi prężę,
zawsze będzie silniejsza noc w swym strasznym szumie.

Przez okno płynie ogród i siada na piersi...
Już mi śpiewać bezsilnie*, papierosy palić,
już ci nic nie napiszę, czarnowłosa Kalli,
bo znów mam noc przed sobą. A lękam się śmierci.


* Uwaga dla przyszłych komentatorów: Przecinek następuje po „bezsilnie“. Zaznaczam to, ponieważ sam byłem żałobnym świadkiem znęcania się na ćwiczeniach nad narodowym, bądź co bądź, wieszczem — Słowackim. Chcę tego kiedyś uniknąć. Rozchodziło się o to, czy poeta napisał „palmy, zamki na Bosforze“ (w znaczeniu drzewa i zamki), czy „palmy zamki na Bosforze“ (zapalajmy!). Ta kwestja jednego przecinka zajęła nam kiedyś na seminarjum bite dwie godziny. Prosząc o względy przyszłych komentatorów, wolę sprawę swojej interpunkcji sam wyjaśnić.

Czytaj dalej: Moje polesie - Tadeusz Hollender