Miłość się w każdym oddzywa człowieku,
I mnie rozkosznym zajęła powabem;
uważcie, siostry, jak to w młodym wieku,
Cnota dziewczyny jest narzędziem słabem.
Już dochodziłam do owej lat pory,
Gdzie krew burzliwa miesza sen spokojny,
Już nawet wzniósł się kędziorek dość spory,
Znak niezawodny bliskiej z cnotą wojny.
Gdy raz po nudnym nocy przepędzeniu
Wesołym myślą oddaję poranek,
W samym najczulszym myśli poruszeniu,
W łóżku bez świadków, schodzi mnie kochanek.
Była to właśnie miłości godzina,
którą swym drżeniem serce wybijało,
Wtenczas najdziksza wolnieje dziewczyna,
Tak jak się z moją hardą cnotą stało.
W skromnej na pozór, lecz czułej postaci,
Naprzód swe usta do mej posłał ręki,
Klął się, że na tym cnota nic nie straci,
Że tylko przyszedł wielbić moje wdzięki.
Od rąk do piersi śmiałość swą przenosił
I tym mi jeszcze nie kazał się trwożyć,
Przysięgał, płakał, mordował i prosił,
By mógł swe usta do moich przyłożyć.
Czuły był, hoży, zabawny i młody,
A co największa, ode mnie kochany,
Nie mogłam mu tej odmówić nagrody,
Która się stała hasłem mej przegranej.
Skoro zuchwalec do mych ust przyskoczył
I pełne ognia dał pocałowanie,
Całą mą duszę swym tchem przeistoczył,
Głos ustał, serce biło nieprzerwanie.
A gdy bez siły widział mnie być cale,
Szacunek, względy odrzucił na stronę,
Pozwolił sobie uchylić zuchwale
Reszty powabów ostatnią zasłonę.
Co to za widok, kiedy wszystkie cuda
Stanęły w oczach chciwego kochanka,
Z jednego ciała dwie najbielsze uda,
Dwie pełne piersi, brzuszek i kolanka.
Ach! jak z lubieżną chęcią i zapałem
Z każdym z osobna kawałkiem się pieścił,
Jakże nad całym zdumiewał się ciałem,
Jak wszędzie oczy, ręce, usta mieścił.
Myślałam, biedny! Niech się sobie bawi,
Jeszcze on w niczym cnoty nie obraził,
W tym obcy jakiś widok mi się wstawił,
Który mnie nagłym strachem wskroś przeraził.
Lubo kotara cień wkoło rzucała,
Dostrzegłam jednak postać jakby ptaka,
Ale odmienną w dalszym składzie ciała,
Szyję, czy ogon na kształt pasternaka.
Gdy się ciekawie przypatruję z boku
Widzę, że stoi zapalczywa sztuka,
Śniada, brodata i o jednym oku,
Tak właśnie jak malują Kałmuka.
W takie narzędzie ów zdrajca przybrany
Drze się, gdzie? po co? miarkujecie siostry
Do raju zerwać owoc zakazany,
Zepsuć mężowi w łożnicy smak ostry.
Przystęp do tego rozkoszy ogrodu,
Ciasny był, lecz on zręcznie się zwijał,
Podważał drągiem furtkę moją z przodu,
Jam rozumiała, że mnie na pal wbija.
Ciężko wyrazić krzyk, strach i ból srogi.
Skakało serce, trzęsła się kotara,
Tu mi zemdlone gdy roztłoczył nogi
Wetknął i ze łbem wielkiego Tatara.
Jak tylko wkradł się w mój szczupły zakątek
Ból ustał, lubość zmysły me posiadła,
Tam to poznałam rozkoszy początek,
Ledwo się dusza z ciałem nie wykradła.
Wtem on junaczek, co to ognie lube
W moim miał łonie, co pląsał, co skakał,
Jakby już bliską swą przewidział zgubę
Czułemi łzami nagle się rozpłakał.
Po tych łzach wraca, patrzę ośmielona,
Wyszedł, lecz byście zdumiały się panny,
Smutny, pokorny, główka nachylona,
Słaby, spocony, właśnie jakby z wanny.
Przez litość, że mi tyle czucia sprawił
I krótką rozkosz tak drogo przepłacił,
Chwytam go z lekka, by się nie zadławił
I reszty życia w mych palcach nie stracił.
Ledwo w mej dłoni kilka minut pobył,
Od wdzięcznej ręki pogłaskany mile,
Na dawną postać, moc i wzrost zdobył,
A ja bojaźni już nie miałam tyle.
Chłopiec, co umie serca dziewcząt chwytać,
Wie, że nas tylko krok pierwszy kosztuje,
Ani o resztę nie potrzeba pytać,
Śmiało tam idzie, gdzie raz przetoruje.
I ów swawolniś, co w palcach mych ożył,
Nowych powtórnie dokazywał cudów,
Wpadał, przebijał, cofał się i srożył,
Na koniec biedny poległ wpośród udów.
Zdradził mnie psotnik, lecz wdowiec bogaty,
Chcąc zażyć słodkich pierwiastków dziewicy,
Kupił mą rękę za znaczne intraty
I dwa dni głupiec męczył się w łożnicy.