Onego czasu, gdy
Sędzioły zmiatał i odmładzał trawy,
Gdy poczynało karmy brakować w stodole,
Poszły bydlęta żywić się na pole.
Pewny wilk także wtedy spacyjerem chodził,
Który się całą zimę rozmyślaniem bawił,
Wielki post wiernie odprawił,
Przez co się wielce wygłodził.
Po zejściu więc skorupy bieżąc koło błonia,
Ujrzał na czarny korzeń puszczonego konia.
Co za radość! Lecz chudziak, bojąc się nie sprostać:
„Szczęśliwy — rzecze — ktoby ciebie schrupał!
Ej, czemuś ty nie baran? byłbym cię już łupał,
A tak — muszę frantować, ażeby cię dostać!
Frantujmyż!“ Bierze zatem ułożoną minę,
Stąpa z partesu, nakształt karmnego prałata,
Powiada się być uczniem Hipokrata,
Ziółek szukanie kładzie za drogi przyczynę,
Których zna moc i własności,
I chce oddać usługę Jego Końskiej Mości:
Gdyż paść się tak, nie będąc wiązanym na linie,
Znaczy słabość w medycynie;
Lekarstwo tedy gratis oświadcza mu z duszy.
Pan Ogierowicz (nie w ciemię go bito!):
„Mam — rzecze — uczciwszy uszy,
Sprośny wrzód, który mi się zakradł pod kopyto“.
„Nie troszcz się, moje dziecię! — jeśpan medyk mówi —
Z skutecznych leków wzrosła moja sława;
Każemy się wnet ustąpić wrzodowi,
I cyrulictwo bowiem jest moja zabawa“.
Tymczasem ztyłu zachodzi
Rzekomo nogę oglądać, a do brzucha godzi.
Zwąchnął koś i nie chce tego czekać losu:
Podnosząc nogę ochotnie,
Z całej siły jak go grzmotnie,
Z paszczy narobił bigosu.
„Au — zawył wilk — au! jakżem głupszy jest od osła!
Chciałem się bawić zielnikiem,
Będąc z natury rzeźnikiem...
Niechby każdy pilnował swojego rzemiosła!“