brwi łopot niespokojnych cienkich wygolonych
czemu zamiast żagli i mew one na prądy płyną
i usta me całujące i twoich piersi kochanko stygmaty
i burdele pachnące różem zgrzanym to nasz finał
skóra pleców biała tu przytulę znów wargi
jak wtedy gdy miłość się zaczyna
czemu zamiast woni pudru i skośnych oczu
śmierć o miła moja przypominam
trup leżał już dwa dni w świetle topniejących świec
ze szczęki zdjęto już opaskę – zastygła trwa
sokiem ścierwa napoimy piach
i powiemy że duch jako ptak
* * *
Za topniejącym śniegiem patrzę. Mokro.
Pod topniejącym niebem z dachu kapie.
Świat się wykroił w zabrudzone okno,
Skąd całe światło, skąpe, czerpię.
Tak bardzo brak mi jasnej chwili.
Patrzę, niewidzący, w ciszę.
Każda myśl wątła łamie się i chyli.
Jakże ja wiersz napiszę?