Błędne wszystkie kalkulacje.
Nikt w tym sporze nie miał racji.
To jest ważne, proszę państwa:
było draństwo –
nie ma draństwa.
Cała treść.
Mógł się tylko bimbrem opić
albo go zadźgali nożem.
Mógł po prostu się utopić
lub do lasu uciekł może.
Pal go sześć.
Tak gadali
i raili,
plotkowali
i smrodzili
– stróż,
sąsiadka
i konował,
kpiarz,
knajpiarz
i teściowa,
teść.
Od rana
aż do wieczora –
jedno pewne,
że od wczoraj
znikł, przepadł
jak kamfora.
Gdzieś.
Z nagła zbledli
i struchleli.
Milknąc – oczy we drzwi wbili.
Drżąc, dygocąc, za stół siedli.
Skulili się
i skarleli...
Słuchali...
Szedł ktoś.
Strach wybladły drzwi wywalił.
Oddech zimny skoczył w izbę.
Zaszamotał się na przyzbie.
Knajpiarzowi zerwał szalik.
Kpiarzowi kurtkę rozerwał.
Szalał, ścierwo.
Prał po gębach.
Kpiarz osłupiał.
Knajpiarz zdębiał.
Porwali się.
Uciekali.
Stół zwalili.
Za nim kilim.
Za kilimem krzyż
– przez złość...
Wtem stanęli,
skamienieli.
Wszedł GOŚĆ.
Westchnęli.
Znikł.
1943