I.
Francjo!... Konającemi usty niech uronię
Imię twe, jako matki święte, i — bądź zdrowa!
Któryż-bo Francuz więcej kochał ciebie?... O, nie!
Jam śpiewał cię, nim z liter układałem słowa,
I, gdy już śmierć mię garnie pod ostrze swej kosy,
Śpiewając ciebie, duszą ulatam w niebiosy.
Dajże choć łzę za tyle serca i — bądź zdrowa!
II.
Kiedy dziesiątek królów podle godził na cię,
Kopyty brodząc w świętej krwi twojej szkarłacie,
Jam balsam lał kojący — ja, potęga arfy,
Na szarpie do ran twoich zdzierałem z nich szarfy.
Wieki to głosić będą o wybranej porze;
Przegraną naszą w tryumf zamienił Jehowa,
Bo myśl twa, jako siejba, bujne wyda zboże,
A równość praw zapuści sierp swój. — Bywaj zdrowa!
III.
Wpółzmarły już, we własnym oglądam się grobie,
Wołając głosem, który raz wraz się oziębia:
Francjo, których kochałem, przekazuję tobie...
Wspomóż ich! Tyś to winna... winna dla gołębia,
Co z niw twych łupu nie brał, ani ziarna zbierał...
............
— By synów twoich moje doleciały słowa,
Możebym dłużej kamień ręką tą podpierał...
Lecz milknie już... Głaz spada... Bóg woła... Bądź zdrowa!
Tłumaczyłem w dzień zaduszny 1857 w Paryżu