Wszystkim wam zapewne znana
Sprzeczka Apolla i Pana,
O flet i fujarę,
W któréj król Midas za karę,
Że przyznał wyższość fujarze,
Od dumnego Apollina
Zamiast dostać beczkę wina,
Dostał ośle uszy w darze.
Lecz na tém się nieskończyło;
Słuchajcie co daléj było.
Apollo zawoła:
Nic mnie nie obchodzi zgoła
Sąd amatora, hołysza,
Ja żądam znawcy mój Panie;
Zatem pójdziemy po zdanie
Wprost na Olimp do Jowisza.
Dobrze, mówi Pan, pójdziemy,
Jeszcze raz się sprobujemy!
Poszli i przybyli.
Natychmiast się ustawili
Pod oknami wielkiéj sali,
W któréj pijano herbatę;
I, naraz głośną sonatę
Z ge dur i be moll zagrali.
W sali był Jowisz, Mars z żoną,
Merkury — więc się bawiono.
Wtém chaos, szum w głowie....
Jowisz się skrzywił, i powie:
Znowu muzyka przeklęta!
Dziś już nie wiem po raz który;
Proszę cię wyjdźno Merkury
Odpraw ich, wynieś im centa.
Wyobrażenia nie macie
Mój Marsie, wiary nie dacie,
Jakie to natręty!
Spacer, pogrzeb, obchód święty,
Obiad, wszędzie się wciskają;
To kwartety, to sonaty,
To symfonje, to kantaty....
Dość, że grają, grają, grają...
Tutaj Merkury powraca,
I rzecze: daremna praca!
Grać będą od ucha;
Aż się Jowisz dobrze wsłucha,
To koncert Pana i Feba;
Mają nowe instrumenta;
Flet z klapką, fujara dęta;
Żądają krytyki nieba.
Jowisz — rękawy zagina...
Merkury! gdzie moja trzcina?
Mówi — chcą krytyki!
Wybiegł... słychać było krzyki...
Powrócił — siadł na kanapie.
I rzekł: całe grajków plemię
Kazałem zepchnąć na ziemię.
Niech tam ludziom uszy drapie.