Zapragnęła szmaragdów Zofia,
Ku ozdobie uszu swoich bladych.
Więc synowie jej wszczęli narady
Jakie gminie nałożyć podatki,
Jak znów puścić krew z Jasnej Polany,
Nie szczędząc ofiar,
Byle matce dostarczyć ów klejnot:
Izumrudów parę świetlanych...
Przechadzano się wówczas po łące:
Tołstoj — zboku — oni bliżej matki,
A świetliki, jarząco-zielone
Zapalały się w trawach kolejno...
Spojrzał Tołstoj, Lew, wiecznie wzruszony,
Na znikomą błyskotkę przyrody,
Godną ludzkiej, krótkotrwałej pychy
I rzekł: „Soniu, masz oto szmaragdy!
Równie boskie, równie piękne i bez ceny!“
Zbladła Zofia. Wzdycha z gniewem: „Niema rady,
Wieczne głupstwa, wieczny frazes, wieczne sceny!