Stroma przepaść przede mną — skoczyć w nią, czy minąć?
Jeden ruch — jużby po mnie śladu nie zostało,
Stoczyłabym się w otchłań, by jak kamień zginąć,
Ty byś po mnie nie płakał — ptastwo by śpiewało
I znów by cisza leśna dalej panowała,
I noc senna żegnała słowami pociechy,
I wtedy bym od życia nic już nie żądała,
Gwiazdy by mi za ciebie słały swe uśmiechy,
Ażeby ukołysać w tej zimnej topieli,
Tam, kędy gwar światowy znikąd nie doleci,
A ze śmierci uściskiem nic już nie rozdzieli,
On jeden wyzwoleniem z tej życia zamieci!
I choć raz bez zawodu szłabym w pewną drogę,
Mniej ryzykowną nad tę loterię poślubną,
A skoro w życiu na nic liczyć już nie mogę,
Cóż po niem? chwilę szału oddal, jeśli zgubną!
Bo biorąc rozbrat z życiem, ciebie żegnać muszę,
A może chwile moje tutaj policzone?
Gdy umrę, zabierz serce — Bogu oddam duszę,
Losy nasze od dawna są nam przeznaczone.
— Może cię raz wieść dojdzie, że ze stromej skaty *
I Stoczyło się me ciało ranami czerwone,
A ponad niem uleciał duch, jak gołąb biały,
Unosząc mego życia cierniową koronę.
Być może, że na miejscu pogrzebu ślubnego,
Wyrosną białe lilie w niebo purpurowe,
Zabierz je wszystkie z sobą do domu twojego,
Niech zaschną z nad przepaści kwiaty pamiątkowe!
Źródło: Łzy-perły tom 2, Maria Paruszewska, 1912.