Niepomna cierpień tylu — kocham was marzenia,
Choć wybiła godzina połowy żywota,
I pójdę z tą miłością aż ni krańce świata,
Tam, gdzie już raz przestanie ścigać mnie tęsknota.
I ku wyspie umarłych zwrócę żagiel czarny,
I popłynie łódź moja w środek cmentarzyska,
Gdzie rozchyli ramiona ów spokój odwieczny,
By mnie z listy żyjących wykreślić mrowiska!
— Zajęczy las ponury — zaszumią cyprysy —
Na niebieskim przestworzu zblednie gwiazd pochodnia,
Tylko jedne kamienne posągi nie zadrżą,
Widząc w swoim królestwie nowego przychodnia.
I zgaśnie miłość moja wśród wzburzonej fali,
Podcięta śmierci kosą ujdzie gdzieś daleko,
Błogosławiąc ów spokój jedyny, prawdziwy,
Gdzie już źródło łez wyschło pod martwą powieką.
Ze strun ogranej lutni nie zadźwięczy nuta,
By tu w cichej ustroni nie wskrzeszać omamień,
Smutne światło księżyca niech na grób mój pada,
Prześwietlając w nim serce zamienione — w kamień.
Opublikowano w: Łzy-perły
Źródło: Łzy-perły, Maria Paruszewska, 1910.