Bladego złota łuna dogasa i ginie.
Dzień odleciał. Piór jeszcze słychać ciche bicie.
Na szumnego przypływu morze stoi szczycie,
Pełne i zadumane o swojej głębinie.
Naraz blask! Oko tonie w świetnym seledynie,
W czarownych transparentów gubi się rozświcie,
Lazur nieba się odbił w morza malachicie,
Jak czasza turkusowa w złotym Cypru winie.
Tam, jak żywo, jak czarno, niby gagat, pała
Jaskółczym skrzydłem żagla pędzona łódź mała!
Jak skroś tego przezrocza przerzyna się, płynie...
Jak jasno się sylweta rybaka odcina,
Co stoi w łodzi, prosty i gibki jak trzcina...
Jaka gra barw! Gdzie twoja paleta, Böcklinie?