Na rynku w Skias ciżba wre,
Zajadle lud się tłoczy;
Na smagłe lica bucha gniew,
Jak żagwie płoną oczy.
Rąk wyciągniętych cały las
Drga urąganiem wściekłym,
A krzyki, klątwy, wzgardy śmiech
Powietrzem lecą spiekłym.
Jak w górach wicher drzewa gnie,
Tak ludzkie gną się szyje;
Jak burza, tak ta ciżba głów
Przewala, pcha się, wyje...
Nie pomni Skias, odkąd nim
Wysoki Olimp władnie,
By w rynku jego taki tłum
Tak tłoczył się bezładnie.
Kobiety, dzieci, kto tam żyw,
Na kulach starce drżące,
Wszystko to pędzi, jak na dziw,
A z góry świeci słońce.
I złotych blasków leje zdrój
Z lazurów greckich ciszy
W ten ludzki wrzątek, w mrowie to,
Co oburzeniem dyszy.
I rzuca złoty promień swój
Na słup wkopany w piasku,
Co dwa ramiona, zbite w krzyż,
Podnosi w cichym blasku.
Ten słup - to pręgierz wzgardy jest,
To na bluźnierców kara;
Lecz teraz na nim, lekko drżąc,
Kołysze się cytara.
Nie czterostrunna lira to,
Nie ten tetrachord stary,
Na którym piano bogom pieśń
Doryckiej, zbożnej miary.
Na dźwięcznej desce dziesięć strun
Wysrebrza się pod słońce,
A lekki wiatr oblata ją
I budzi echa drżące...
Cytarę ową zrobił mistrz
Z najprzedniejszego drzewa
I dał jej duszę, dał jej głos,
Co jako ptaszę śpiewa.
Z Miletu Tymon przyniósł ją,
Ukrywszy pod opończą,
I szła, na sercu brzęcząc mu
Piosenką swą skowrończą.
I tak radośnie na wskroś pól,
Przez cudny kraj otwarty
Do Skias wracał, gdzie miał ród,
Do swej ojczystej Sparty.
Surowy pieśni dawnej ton
Nieraz go chwytał w sidła,
Gdy, jako orzeł w słońcu, chciał
Rozwinąć oba skrzydła...
Nieraz więziły go, jak mur,
Te ciasne struny cztery,
Gdy ręką nowych szukał brzmień
Do szerszej tęsknot sfery.
Więc cieszył się, że nowy dźwięk
I nową pieśń dobędzie;
Lecz baczny efor zabrał mu
Mistrzowskich rąk narzędzie.
Ten sam to był, co struny dwie
Na złotej zerwał cytrze,
Gdy Frynis z Lesbos przyniósł ją,
Dodawszy promion chytrze.
Od wieków Sparcie było dość
Na czterostrunnej lirze,
Od wieków był tetrachord w czci
W Tessałii i w Epirze.
Na pierwszej strunie pean brzmiał
Ku wiecznych bogów chwale,
Na drugiej piano smętny tren,
Umarłym ojcom żale -
A z trzeciej szła wojenna pieśń,
Gdy Ares brał obiaty,
Przy czwartej hymeneów dźwięk
Do ślubnej wiódł komnaty.
I dosyć było czterech strun
Na wszystkie sprawy życia,
Na wszystkie drgnienia ludzkich dusz
Do trumny od powicia.
Kto wie, do czego nowa pieśń
Na nowych strunach służy?
Odmawia może bogom czci?
Obyczaj dawny burzy?...
Ludowi może wieścić chce
Sny jakieś, jakieś mary?...
Od razu lepiej zniszczyć złe,
Uchronić zwyczaj stary!
Więc gniewny efor sroższą dziś
Wymyślił jeszcze karę
I wielostrunną w rynku w Skias
Obwiesić dał cytarę.
A obwoływacz, miejski zbir,
Od domu szedł do domu,
By przykład się ten głośny stał
I miasto strzegł od sromu.
Zakipiał wieścią w Skias lud,
I biegnie młody, stary,
By urąganiem zwiększyć swym
Wiszącej kaźń cytary.
Jak Pelion, kiedy śniegi swe
W doliny rzeką puści,
Tak huczy ten wezbrany gniew
Z tysiąca ust czeluści.
I pada kamień, pada proch
I ślina wzgardy leci
Na tę bezbronną cichą gęsi,
Co drży i w słońcu świeci.
Lecz nagle Tymon rozdarł tłum,
Cisnący sią dokoła,
I śmiało podszedł pod sam słup,
I śmiało podniósł czoła.
Na smagłej twarzy gniewu żar
Z bladością walkę toczy,
Wysoko bije młoda pierś,
Goreją wzgardą oczy.
"Spartanie! - woła - odkąd to
Apollo zdał swe moce
W efora ręce, co go lży
I lirę mu druzgoce?
Odkąd to boski Zewsa ptak
Schwytany ma być w sidła,
Kiedy w błękitów wolnych szlak
Podnosi wolne skrzydła?
Odkąd to pieśń, ten złoty zdrój,
Ma w biegu być cofnięta,
Przeto iż efor powie: Stój!
I wolnej - włoży pęta?
Odkąd to - pytam Skias tu
Z purpury jest odarta?
Czy już wolnego nie ma tchu
W swych piersiach nasza Sparta?
Widzę tu motłoch, lecz gdzie lud,
Przed którym mógłbym śmiele
Przyszłości pieśnią wieszczyć cud?
Gdzie są obywatele?
Jak sępy mściwe, które rwą
Prometejowe łono,
Tak spada dzicz na lirę mą,
Słonecznie ostrunioną.
Wysoki Zeus przecież mi
Tę łaskę swoją dawa,
Że pieśń zduszona głośniej brzmi,
Niźli eforów prawa.
W wnętrznościach moich słyszę ją,
Tę pieśń ogromnej miary,
Jak się wskroś lądów i wskroś mórz
Z tej niemej rwie cytary!
Od jońskich brzegów aż po toń
Egejskiej modrej fali
Niesie ją złoty Feba koń,
Co się w jutrzenkach pali...
Z Ety mi gdzieś tam biją w słuch
Potężnej pieśni tony,
Od Chios sią podnosi duch,
Skroś wieków uwielbiony...
Mówicie: czterech strun mam dość,
By piać ku bogów chwale?
A któż to pieśni wzbronił rość,
Jak rosną morza fale?
A kto jej wzbronił róść, jak las,
Od ziemi aż do nieba?
Kto jej zamierzył kres i czas,
Gdy zmilknąć jej potrzeba?
Kto mi tajemnych duszy drgnień
Śmie liczbę trzymać w ręku?
Kto może wiedzieć, ile tchnień,
Ile mam w piersi jęku?
Kto liczył, ile boskich strzał
Rzuca mi słońce złote,
Gdy lirę chwytam, abym grał
Nadzieję, ból, tęsknotę?
Kto porachował gwiazdy te,
Których harmonię słyszę,
Gdy noc wiosenna wonie tchnie
W szeroką ziemi ciszę?
Wiecież, jaki jest pęd i ruch
W nie narodzonej pieśni?
I gdzie ją niesie skrzydłem duch
I jakie światy prześni?
A ja zaprawdę mówię wam:
Idzie już czas i pora,
W której duch zerwie fałsz i kłam
Hańbiących praw efora!
Zaprawdę, chwila idzie już,
Kiedy ta ziemia cała
Pod srebrem rzek, pod złotem zbóż,
Jak lira, będzie stała!
I milion strun ozwie się z pól,
I pieśń popłynie wolna;
I wyda rozkosz, i wyda ból
Najlichsza trawka polna.
I każda łza tych chłodnych roś,
Które po łąkach stoją,
Znajdzie swój krzyk, znajdzie swój głos
I trąci strunę swoją!
I milion strun ozwie się z chat,
Gdzie milczy dziś helota,
I stanie Grecja, stanie świat,
Jak jedna lutnia złota!
A na tej lutni wieczny duch
Swe jasne palce złoży
I zadziwionym ludom w słuch
Pieśń wpadnie nowej zorzy!
I wionie ziemią wielki mir
I zestrój, i pogoda...
A ta największa będzie z lir,
Co strun duchowi doda!"
. . . . . . . . . . . . . . .
Mówi - a każde z jego słów
O piersi tłumu trąca,
A w blaskach stoi kaźni słup
I brzęczy cytra drżąca...